Nie wierzcie, jak Wam mówią, że na emigracji człowiek człowiekowi wilkiem. To jedna z rzeczy, którą zweryfikowałam osobiście przeprowadzając się do Francji. Przez ostatnie półtora roku spotkałam mnóstwo osób, które udowadniają, że fajny Polak pozostaje fajnym Polakiem, niezależnie od adresu.
Nikę poznałam osobiście. Między innymi dlatego piszę to, co powyżej 🙂 Nika mieszka we Francji od lat, dużo podróżowała, a w ostatnich latach w podróży jest notorycznie. Francję zna jak mało kto. Jestem przekonana, że połowa Francuzów nie wie o swoim kraju tyle, co ona. Prowadzi również bloga: Francuskie i inne notatki Niki. Kopalnia wiedzy.
Zapraszam Was tymczasem na pierwszy tekst, właśnie jej autorstwa, z nowej serii na blogu „Alzacja polskimi oczami”. Co sobotę będą na Was czekały relacje, spostrzeżenia i wrażenia z Alzacji opowiadane przez polskie blogerki, które w tym regionie mieszkają, albo były tu jako turystki.
Zaczynamy w takim razie..
Nika z bloga Notatki Niki o Alzacji
Bardzo mi przypadła do serca propozycja Izy, by napisać o Alzacji w ramach jej cyklu „Alzacja polskimi oczami” i z góry jej za to dziękuję 🙂
Alzacja jest jedną z prawdziwych perełek Francji, choć na ogół przeciętny turysta odwiedza najpierw Paryż, a potem Zamki nad Loarą i Lazurowe Wybrzeże.
Ja turystką we Francji nie jestem już od niemalże ćwierćwiecza, a mimo to dopiero trzy lata temu pojechałam pierwszy raz do Alzacji. I darować sobie nie mogę, że nie zrobiłam tego wcześniej.
Przez lata słyszałam o wspaniałych jarmarkach bożonarodzeniowych i bajecznej atmosferze. Zazdrościłam Alzatczykom – jak i cała reszta Francji – że mają tak jak w Polsce wolne 26 grudnia, podczas gdy ja musiałam chodzić tego dnia do pracy.
Słyszałam też wcześniej o dobrych winach alzackich, choć nieczęsto miałam okazję je pić. Słowem, Alzacja była dla mnie symbolem przyjemnego życia, ośrodkiem współpracy europejskiej i wyjątkowo trudnej historii.
Dopiero trzy lata temu udało mi się skonfrontować to moje wyobrażenie i spełnić jedno z moich marzeń, a mianowicie rejs po Renie w okresie świąt Bożego Narodzenia.
Statek wypływał ze Strasburga i to wówczas po raz pierwszy zobaczyłam świąteczne dekoracje, piękną choinkę na Placu Klebér i rzesze turystów z całego świata popijających grzane wino na każdym rogu.
Ta atmosfera dużo bardziej przypominała mi święta w Polsce niż w innych regionach Francji, gdzie z roku na rok obserwowałam jak Boże Narodzenie staje się coraz bardziej okazją do większej sprzedaży, a nie do prawdziwego świętowania.
Podczas owego pobytu nie wiedziałam jeszcze, że życie zaoferuje mi w rok później sposobność do zmiany pracy i regularnych pobytów właśnie w Strasburgu.
Jadąc tam mam za każdym razem wrażenie, że wracam do siebie. I to nie ja jedna z pewnością, bo jest to miasto wyjątkowo przyjazne i przyjemne do zamieszkania gdy się na nie patrzy z perspektywy ponad dwudziestu lat spędzonych w takim tyglu jakim jest Paryż.
W Strasburgu poruszam się albo na piechotę, albo rowerem. Nawet w zimie wolę iść pieszo niż czekać na tramwaj. W całej Francji to chyba jedyne miasto tak bardzo przyjazne rowerzystom. Na dodatek rzeka jest wszechobecna i taka „w sam raz”. Nie za duża i nie za mała. Wszędzie pełno też zieleni i kwiatów.
Pamiętam to wspaniale uczucie gdy zobaczyłam po raz pierwszy spektakl „światło i dźwięk” na tle fasady Katedry. Pamiętam pierwszy rejs statkiem spacerowym o zmroku, gdy nagle miasto odkryło mi swe zupełnie nowe oblicze. Pamiętam również dzień, gdy pierwszy raz wdrapałam się na wieżę Katedry i zobaczyłam miasto z jeszcze innej perspektywy.
Ale Alzacja to przecież nie tylko Strasbourg. Po wielu miesiącach udało mi się w końcu latem zeszłego roku zaplanować rodzinny krótki urlop na Szlaku Win.
Winnice są jak z bajki. Z jednej strony widać szczyty Wogezów, z drugiej w oddali czuje się obecność dostojnego Renu. Niestety to strategiczne położenie nie przynosiło szczęścia mieszkańcom Alzacji. Może właśnie dlatego są tak bardzo przywiązani do swego języka, symboli i tradycji ?
To ukochanie Alzacji widać na każdym kroku i jest ono naturalne, choć z zewnątrz można by z pierwszej chwili pomyśleć, że obliczone na miarę turystów. Ale kuchnia alzacka jest nadal bardzo popularna i nigdzie indziej nie można zjeść tak dobrej choucroute, czy tarte flambée. Nawet precle alzackie stały się symbolem równie rozpoznawalnym co i bociany. Bo wierzcie czy nie, bocian jest symbolem Alzacji dużo dłużej niż naszych Mazur.
Poza tym zauważyłam, że nawet osoby przyjezdne, które osiedliły się w Alzacji z różnych powodów, przesiąkają tym przywiązaniem do regionu i nie wstydzą się mówić, że dumni są mogąc tam właśnie mieszkać. Ja sama czuję coraz bardziej to przywiązanie do Alzacji, choć spędzam tam raptem kilka dni z miesiącu.
Coś w tym jest 🙂 Jest to zachowanie wręcz niespotykane w innych regionach Francji, gdzie stosunek do miejsca zamieszkania bywa dużo bardziej ambiwalentny.
Jadąc wzdłuż Szlaku Win odkrywamy przeurocze zakątki. W stosunku do reszty Francji, jest to chyba najbardziej ukwiecony region. Tam każde okno ozdobione jest choćby zwykłą pelargonią. No i ten porządek! Czystość na każdym kroku. Do pozazdroszczenia 🙂
Innym szczegółem, który od razu rzuca się w oczy to ilość szyldów wiszących na fasadach domów. To nie tylko płaskie szyldy nad wejściem do sklepu czy restauracji. To również widoczne już z oddali wywieszki (od razu przypomina mi się Kamienica pod Bazyliszkiem w Warszawie). Są wszechobecne i w miastach i w małych wioskach. Posiada taką wywieszkę – godło każdy winiarz, każdy restaurator i każdy rzemieślnik.
Dodają one specyficznego uroku całemu regionowi, bo nigdzie indziej we Francji nie ma ich aż tyle co właśnie w Alzacji.
Moje spojrzenie na Alzacje jest oczywiście nieco „wypaczone” faktem, że od tak dawna nie mieszkam w Polsce i widzę ją przez pryzmat lat spędzonych w stolicy Francji i innych znanych mi jej regionów. Dlatego Alzacja wydaje mi się jakoś tak najbardziej swojska i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wyrażenia slow life i slow food pasują mi jak najbardziej do określenia tego regionu. Szczerze polecam odwiedziny tej części Francji, jako chyba najbardziej francuskiej, choć tak bardzo europejskiej 🙂
***
Mam nadzieję, że podobała się Wam wycieczka po Alzacji razem z Niką! Zapraszam Was do śledzenia jej bloga : Francuskie i inne notatki Niki.
0 Odpowiedzi
Nigdy nie byłam w Alzacji, a mam w sumie niedaleko! Jedynie co dobrze znam to wino gewurz traminer :-), które uwielbiam. Jesli reszta jest jak to wino, to musi być wspaniała.
Popatrzyłam sobie na mapę i rzeczywiście, około 330km to luzik jak na wakacyjne odległości 🙂 Przyjedź kiedyś, Agnieszka – gewurtztraminer do doskonały reprezentant Alzacji ^^
Myslę, żew końcu się wybiorę w twoje okolice, tak kusząco piszesz o tym regionie :-). No i w końxu mojego ulubionego wina napiłabym się na miejscu.
Żałuję teraz, że nie wpadłam na pomysł, żeby odwiedzić Alzację latem. Jednak zimowa aura dużo mniej sprzyja poznawaniu miasta (byłam w Strasbourgu). Nika, po zdjęciach widać, jak bardzo Ci się tam podoba 🙂
Diana, kolejne lato przed nami 😀
Ja też poznałem Nikę osobiście. Miało to miejsce kilka miesięcy – w grudniu. Podczas mojego pobytu w Brukseli. Miło jest czytać o Alzacji i oglądać zdjęcia. W sumie w nie małej ilości miejsc już byłem, ale do Francji jakoś jeszcze nie trafiłem. Trzeba to koniecznie zmienić, bo jest co obejrzeć 🙂 Pozdrawiam.
No to mamy już wspólnych znajomych 🙂 Przyjedź koniecznie! Francja to wielka różnorodność z turystycznego punktu widzenia (nie tylko turystycznego zresztą 😉 ).
Z pewnością się zjawię 🙂