Muszę się wam pochwalić i mam nadzieję, żę dla niektórych będzie to dobra motywacja. Przeprowadziłam się do Francji dziesięć miesięcy temu, języka nie znałam wcale. (…) Udało mi się opanować język na poziomie B2, a w dniu dzisiejszym dostałam moją pierwszą pracę. I to w moim zawodzie! Więc nie dajcie się zbywać i nie słuchajcie, jak inni mówią, że pfff zaczniesz od kasy w sklepie. To wcale nie musi tak wyglądać. Wszystko zależy, ile dacie od siebie.
Iga Latocha opublikowała ten wpis w naszej emigranckiej grupie fejsbukowej pewnego wrześniowego popołudnia wzbudzając wiele emocji i gratulacji. Nic dziwnego! Przeprowadzka do Francji, nauka języka na miejscu oraz znalezienie pracy to dla emigrantów bardzo ważne tematy.
Jeśli jesteście ciekawi, co ściągnęło Igę do Francji, jak uczyła się francuskiego i jaką pracę udało jej się dostać zaledwie po dziesięcu miesiącach emigracji, przeczytajcie naszą rozmowę. Mam nadzieję, że znajdziecie tu sporo inspiracji i motywacji dla Was samych!
*
Iga, powiedz kilka słów o sobie. Skąd jesteś, ile masz lat i czym się zajmujesz?
Pochodzę z Koszalina, niewielkiej miejscowości w województwie zachodniopomorskim na północy Polski. Na dzień dzisiejszy na karku mam 28 wiosen i mam nadzieję, że jeszcze wiele ich przede mną! (śmiech) Wszystkie swoje studia pokończyłam będąc jeszcze w Polsce. Mam dwa różne dyplomy – inżyniera ochrony środowiska ze specjalizacją bioanalityka oraz magistra technologii chemicznej ze specjalizacją analityka chemiczna i spożywcza. Pierwszy dyplom uzyskałam na Politechnice koszalińskiej, drugi zaś na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy.
Jak większość ludzi (tak sądzę) wraz z końcem studiów w Bydgoszczy tam też zostałam i tam szukałam pierwszej pracy w swoim zawodzie. Dlaczego Bydgoszcz? Hmm, proste to jak drut – mieszkał tam mój ówczesny partner.
Dostanie swojej pierwszej pracy zajęło mi niecałe 4 miesiące. Firma, która mnie „przyjęła” wtedy pod swe skrzydła to Frosta (nie wiem czy kojarzysz slogan – Frosta, smaczna i prosta 😀 ). Tam jako asystent kontroli i zapewnienia jakości borykałam się z różnymi super tajnymi misjami przez trzy lata.
Skąd się w takim razie wziął pomysł o wyjeździe do Francji?
Odpowiedź z jednej strony banalna z drugiej skomplikowana. W bardzo telegraficznym skrócie, rozstania poszerzają horyzonty i tego ukryć się nie da. Tak więc po zerwaniu zaręczyn z ówczesnym partnerem zyskałam ciut „wolności” i postanowiłam powydawać trochę pieniędzy na podróże.
Moja bardzo bliska przyjaciółka (jednocześnie kuzynka mojego byłego partnera) mieszka we Francji od 18 roku życia. Poznałam ją podczas licznych rodzinnych spotkań. Wiesz od słowa do słowa, coś „zaiskrzyło” i narodziła się przyjaźń nie do zerwania. Tak więc zaczęłam sobie latać do Francji a to na weekend, a to na 4 dni, na tydzień.
Ogólnie uwielbiam ruch, sport i świeże powietrze, a zmieniająca się ciągle atmosfera w pracy dawała mi nieźle popalić. Dlatego francuskie góry i świeże powietrze działały na mnie jak lekarstwo. W trakcie jednego pobytu padł tekst: “Weź przestań, co Cię tam trzyma w tej Bydgoszczy? Rodziców i tak widzisz głównie na święta. Częściej jesteś tu niż w Polsce. Po co tyle latać, lepiej tu zostań. Bystra jesteś to języka się szybko nauczysz, poznasz kogoś nowego, odżyjesz.”
No i jak zostało powiedziane, dokładnie tak się stało niecały rok potem. Dla żartu zainstalowany Tinder zapoczątkował coś, co trwa po dzień dzisiejszy. Jedno „tak” po obejrzanym zdjęciu, od słowa do słowa (wtedy jeszcze po angielsku) i spotkanie miesiąc później. Why not? Po tym jednym spotkaniu „miłość od pierwszego wejrzenia” i zabookowane loty co 3 tygodnie na kolejne 6 miesięcy. Jednocześnie zapadła decyzja o tym, że wraz z końcem mojego kontraktu, który wtedy miałam na czas określony, wyjadę na stałe do Francji.
Oczywiście to wszytko telegraficzny skrót całej sytuacji. Decyzja wcale nie była aż taka prosta ale jak to się mówi, „Kiedy jak nie teraz?”.
Na naszej grupie Emigranci emigrantom napisałaś niedawno mega inspirujący post o tym, jak w rekordowym czasie nauczyłaś się francuskiego i dostałaś we Francji swoją pierwszą pracę. Wow! To brzmi naprawdę imponująco! Naprawdę nie miałaś wcześniej styczności z francuskim?
Choć może to brzmieć niewyobrażalnie, wcześniej nie uczyłam się francuskiego. W szkole i na studiach miałam angielski i niemiecki, do tego zaliczyłam krótki epizod z hiszpańskim. Oczywiście przed przeprowadzką do Francji próbowałam jakieś podstawy ogarnąć. Ale pracując na cały etat, spędzając dwie godziny dziennie na dojazdach praca-dom, dając korepetycje z matematyki i angielskiego oraz trenując trzy razy w tygodniu wspinaczkę… Sama wiesz jak jest. Doba, jak to doba, ma tylko 24 godziny i czasem trzeba spać.
Jedyne na co miałam czas to aplikacja Duolingo w wersji angielsko-francuskiej. Oczywiście materiałów online i książek w wersji pdf mam cały zbiór, ale przed wyjazdem nie udało mi się nawet za to zabrać.
Jak się uczyłaś w takim razie? Miałaś jakąś konkretną metodę?
Przeprowadziłam się do La Ravoire obok Chambéry 2 listopada 2018. Wcześniej wiedząc już co mnie czeka, zapisałam się na kurs na tutejszym uniwersytecie i zaczęłam go 5 listopada w grupie A1. Cała grupa zaczęła kurs z początkiem września więc to co „banalne” w postaci alfabetu czy ” Je m’appelle…” miała już za sobą. Od samego początku radziłam sobie całkiem dobrze i efektem tego było zdanie testów z poziomu A1 na koniec grudnia.
Wraz z nowym semestrem od początku stycznia zaczęłam naukę w grupie A2. Jednak po przeanalizowaniu materiału po pierwszym tygodniu stwierdziłam, że to strata czasu i za zgodą „wielkiego brata” przeniosłam się od razu do grupy B1. Tam to już było wyzwanie. Cykl zajęć do 3 godzin dziennie 5 dni w tygodniu. Oczywiście żadnej pracy tu nie miałam, więc w domu uczyłam się kolejne 3-4 godziny dziennie. Popołudniami nadal dawałam korepetycje online a wieczory spędzałam ze swoim ukochanym. Motywacja, świadomość tego że „trzeba”, bo inaczej się tu nie odnajdę, dodały mi skrzydeł.
Z poziomem B1 walczyłam aż do końca kwietnia, dając z siebie chyba z milion procent, bo to jednak skok językowy był bardzo duży. Szczęśliwie i ku wielkiemu zdziwieniu niejednej osoby zdałam pięknie testy i potem do końca lipca kontynuowałam letnie kursy już na poziomie B2. Te też udało mi się zaliczyć i zdać testy – może nie śpiewająco ale ważne, że z wynikiem pozytywnym. Tak więc od listopada do końca lipca mamy nasze dziewięć miesięcy.
Potem nadal uczyłam się na swoją rękę, w domu z Davidem rozmawialiśmy już od jakiegoś czasu po francusku. Jego rodzina rozumie angielski, ale od samego początku mówili do mnie tylko po francusku, więc mój mózg od początku był z każdej strony bombardowany. Książki, rozmowy codzienne, zakupy, kino, filmy w domu po francusku z francuskimi napisami, aplikacje online… voilà.
Szukałaś we Francji darmowych kursów językowych?
Tak, na samym początku. Wiedziałam, że po zarejestrowaniu się w tutejszym urzędzie pracy mogę się o takowe ubiegać. Jednak ostatecznie wolałam ten etap pominąć. Wykosztowałam się bardzo i zaoszczędzone pieniądze wydałam na kurs płatny.
Po tym, jak zdałam testy z poziomu B2 dalej nie kontynuowałam nauki. Raz, że kurs był mega drogi, a po drugie wyszłam z założenia, iż dalej to więcej życie zweryfikuje i nauczy.
Piszesz też “Nie dajcie się zbywać i nie słuchajcie jak inni mówią, że pff zaczniesz od kasy w sklepie. Bo to wcale nie musi tak wyglądać.” W jaki sposób szukałaś pracy? Od czego zaczęłaś?
Już wyjeżdżając do Francji założyłam sobie konto na portalu https://www.rhonealpesjob.com/. Przetłumaczyłam swoje CV na francuski i staram się aplikować na to na co się dało. Oczywiście dostawałam ciągle odpowiedzi negatywne, a czasami brak było nawet jakiekolwiek zwrotki.
Będąc już na miejscu ciągle dawałam korepetycje online (i nadal daję) dzieciom i osobom dorosłym z Polski przez Skype. Tu na miejscu też udało mi się zorganizować dwie osoby na korepetycje stacjonarne i tak zarobiłam swoje pierwsze euro.
Jak wyglądały Twoje poszukiwania pracy?
Tak na prawdę to praca znalazła mnie a nie ja ją 😀 Moje CV było w bazie na powyżej wspomnianej stronie oraz na LinkedIn. I tak z początkiem września dostałam maila od firmy, w której obecnie pracuję. Tak więc „szczęśliwy traf”? Czasem naprawdę mam wrażenie, że w tym wszystkim mam naprawdę bardzo, bardzo dużo szczęścia.
Jak w tej chwili wygląda Twoje życie? Jak Ci się pracuje we Francji? Jak sobie dajesz radę językowo?
Moje obecne życie? Hmm w ciągłym ruchu! Pracuję na cały etat w wymiarze 39 godzin tygodniowo. Zaczynam o 8:00 i mam do pokonania 50 km – cała podróż dzięki autostradzie zajmuje niespełna 40 minut. Kończę o 17:00, do domu dojeżdżam przed 18:00 i potem 3 razy w tygodniu między 19tą a 20tą daję korepetycje online.
Razem z Davidem uwielbiamy góry i wspinaczkę więc 2 razy w tygodniu od 20:00 do 22:00 jesteśmy na sali. David jest fizjoterapeutą więc jest swoim własnym szefem, jeżeli chodzi o swój grafik pracy. Z reguły wraca do domu o 19:30 , tylko w środy kończy o 12:00 i dzięki temu w sumie o 180 stopni odwróciły się nasze obecne role w domu. Oczywiście dzielimy się obowiązkami tak jak to możliwe. Gotujemy razem, robimy zakupy razem i żyjemy w swojej bajce RAZEM. Bez jego wsparcia i miłości nie było by mi się tak ławo tu odnaleźć, tak sądzę.
Pracuję jako asystent w dziale jakości dla firmy która zajmuje się importem i sprzedażą na tutejszym rynku serów. Zaczęłam na początku października, więc pierwsze koty za płoty. Język techniczny dał mi już ostro przez te dwa tygodnie popalić. Były łzy, było mówienie sobie, że póki jeszcze jesteś na okresie próbnym to walcz, zrezygnować zawsze można ale nic w życiu przecież nie przychodzi łatwo – trzeba walczyć!
Obecnie mam 110 % motywacji i chęci. Dziś wyszłam z pracy po raz kolejny z uśmiechem na twarzy życząc wszystkim udanego weekendu. To normalne, że początek nie jest „facile” przecież żaden standardowy kurs nie uczy języka technicznego. Przepisy europejskie znam po polsku i angielsku więc przyswojenie ich po francusku to tylko kwestia czasu.
Są oczywiście i francuskie niuanse bo przecież ten kraj mam tysiąc wyjątków od każdej reguły. Tak więc językowo nie jest łatwo ale się nie poddaję. Ludzie w pracy są bardzo pomocni, szefowa wiedziała na co się pisze. A z każdą osobą z biura w razie wielkich problemów zawsze mogę pogadać po angielsku, bo ten język był jednym z wymogów przyjęcia do pracy. Audyty i kontakt z dostawcami odbywają się tylko po angielsku.
*
Jeśli o mnie chodzi, trzymam kciuki za dalsze sukcesy Igi na francuskiej ziemi 🙂 Mam nadzieję, że jej historia zainspirowała Was do wytrwałości w przełamywaniu emigranckich trudności czy wyzwań.
Z jakim emigranckim tematem zmagacie się w tej chwili, les amis? Jak sobie z nim radzicie?
*
Inne teksty, które mogą Cię zainteresować:
Mały przewodnik po emigracji, czyli wywiady pt. Francuskie Historie Polek
Kładę duży nacisk na komunikację. – rozmowa z Kasią Tirilly z bloga Bretonissime
Jedna odpowiedź