Jestem u siebie! – tekst Magdy z bloga Madou en France w cyklu Alzacja polskimi oczami

Zaraz przeczytacie piękny artykuł o Alzacji. Piękny artykuł o emigracji w zasadzie. A może najbardziej ten tekst jest o tym, jak Polka we Francji odnajduje Polskę oraz o tym, że życie za granicą to nie tylko mickiewiczowska tęsknota za rajem ojczystym. W Swoim Nowym Kraju można się zwyczajnie bardzo dobrze czuć.

Magda mieszka po przeciwnej stronie Alzacji co ja. Ma cudownie ścisły umysł (wszyscy, którzy nie kończyli studiów z fizyki czują przed nią naturalny respekt), a przy tym lekkie pióro. Prowadzi bloga Madou en France, na którym można przeczytać zarówno o tym, jak było na ostatnich targach wina w Strasbourgu, miło i przyjemnie pouczyć się francuskiego słownictwa, jak i zainspirować się do ekologicznego życia.

Skoro więc z Alzacją dużo ją łączy, poprosiłam, aby napisała tekst do mojej blogowej serii „Alzacja polskimi oczami”. I wiecie co? Czytając, zastanawiam się, że coś musi być w tym regionie Francji, że porusza w Polakach tak czułe struny. Coś musi być na pewno!

Magda z Madou en France o Alzacji:

Cieszę się, że Iza zaprosiła mnie do współpracy i jednocześnie zainspirowała do napisania tego tekstu. Dokładnie 7 lat temu, w kwietniu 2008 roku, po raz pierwszy miałam okazję przybyć do Strasbourga. Przyjeżdżając wtedy na 10-dniowy projekt ze studiów nawet nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś tu zamieszkam.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Za pierwszym razem miasto urzekło mnie jako turystkę. Zakochałam się w Petite France, byłam pod ogromnym wrażeniem monumentalnej katedry, urzekły mnie alzackie restauracje (winstuby), spodobały mi się tramwaje jeżdżące po trawie, zaskoczyły wszechobecne bociany i zasmakował mi tutejszy przysmak, tarte flambée. Już wtedy poznałam otwartość Alzatczyków – przyglądając się grupie starszych panów grających w pétanque zostałyśmy z koleżanką zaproszone by dołączyć, a panowie ze wszystkich sił próbowali się z nami jakoś dogadać po angielsku (nie do końca się udało, ale było miło i okazało się, że jeden z nich nawet znał kilka słów po polsku). Wszystkie pozytywne odczucia potęgowała jeszcze wiosna – kwitnące drzewa oraz budząca się do życia natura. Wracając do Polski wiedziałam, że muszę to miasto jeszcze kiedyś odwiedzić.

Jestem u siebie!

Rok później dostałam propozycję wyjazdu do Strasbourga na ostatni rok studiów. Długo zastanawiać się nie musiałam, odpowiedź była jasna – TAK! I przyjechałam by całkowicie zakochać się w tym mieście. To, co czyni je dla mnie bardzo wyjątkowym jest to, że od razu poczułam się tu jak u siebie. Nie jak ktoś obcy, mimo, że byłam przecież obcokrajowcem, który dodatkowo wtedy nie mówił po francusku (a jak wiemy, we Francji może być to dość sporym utrudnieniem). Strasbourg jest bowiem miastem multi. Multi językowym, multi narodowym, multi kulturowym. Niektórym może to przeszkadzać, ale ja dzięki temu poczułam się częścią tej społeczności, a nie jakąś mniejszością narodową. Strasbourg ma w sobie także urok takiego małego miasteczka i mimo, że to dość duże miasto, to na co dzień się tego nie czuje (pod warunkiem, że nie trzeba stać w korkach:P). Niesamowite jest też to, że mieszkając tu już od kilku lat to ciągle odkrywam to miasto na nowo. Bo z jednej strony Strasbourg bardzo się zmienił przez te 7 lat i ciągle mnie pozytywnie zaskakuje, a z drugiej to ciągle jest to to samo miasteczko, w którym się zakochałam i w którym się odnalazłam.

Przez żołądek do serca

Będąc na emigracji bardzo często brakuje nam polskiej kuchni. Dla kogoś, kto urodził się i dorastał na pograniczu Małopolski ze Śląskiem i lubi sobie dobrze zjeść, ten rejon Francji jest idealny! Po pierwsze blisko do Niemiec, a kuchni niemieckiej dość blisko do polskiej. No i kuchnia alzacka jest chyba najbardziej zbliżoną do naszej. Dowodem może być to, że Alzatczykom dobrze znana jest kapusta kiszona! Przygotowywana z niej choucroute to kuzynka bigosu, kugelhopf spokrewniony jest z babą wielkanocną, a na Boże Narodzenie musi być piernik. Do tego jest to chyba jedyny region Francji, gdzie robi się nawet całkiem dobre piwo (w większości przypadków Francuzom zdecydowanie lepiej wychodzą wina, tutaj doskonale radzą sobie z jednym i drugim). Z głodu i pragnienia więc tutaj nie umrzemy 😉

Niczym francuski Śląsk?

Mentalnością Alzatczycy przypominają trochę Ślązaków. Nacisk na tradycję, silny regionalny patriotyzm, pracowitość (o tak, inni Francuzi powinni się uczyć!) czy używanie dialektu to tylko niektóre z cech łączących te dość odległe od siebie regiony. Jako ciekawostkę dodam, że totalnie niezrozumiały dla mnie alzacki jest bardzo podobny do dialektu wilamowickiego i osoby posługujące się nim mogą bez problemów się zrozumieć (zaś Wilamowice to wieś k. Bielska-Białej i całkiem niedaleko mojego miasta – tak, wiem, to nie jest Śląsk. Ale całkiem niedaleko). Alzackim tradycjom dość blisko jest też do polskich. Tutaj chodzi Mikołaj (o innych częściach Francji chyba zapomniał), na Wielkanoc piecze się baranka (choć z innego ciasta), a w domostwach panuje ciepła, rodzinna atmosfera i nikogo raczej nie zdziwi ściąganie butów w gościach (bo normalnie we Francji to już raczej tak).

To nie wszystko…

Co jeszcze sprawiło, że pokochałam to miasto każdą cząstką siebie? Dużo się dzieje – koncerty, wystawy, konferencje, wydarzenia sportowe… Modne jest bycie aktywnym – najpopularniejszym środkiem transportu jest rower (a Strasbourg jest chyba najbardziej przyjaznym rowerzystom miastem Francji), bardzo dużo osób biega (i nawet ja przełamałam swoją odwieczną niechęć do biegania), popularne są też sporty wodne jak wioślarstwo czy kajakarstwo. W związku z moimi zainteresowaniami podoba mi się część rozwiązań ekologicznych oraz dbanie miasta o zrównoważony rozwój. Łatwo też znaleźć takie swoje miejsce, gdzie lubi się spędzać czas. Czy to park, czy to knajpka, czy jakaś „miejscówa” w centrum. Każdy znajdzie coś dla siebie 😉 I to wszystko nie jest jakieś nachalne i nienaturalne, można odnaleźć w tym taki spokój, równowagę. Pewnie mogłabym wymieniać tak do jutra, co lubię w tym mieście i opisywać różne swoje wspomnienia z nim związane czy miejsca, które koniecznie trzeba zobaczyć. Tylko nie wiem, czy ktoś by to przetrwał, więc w tym miejscu zakończę. I zaproszę Was byście odwiedzili Strasbourg! Przejdźcie się na spacer po Petite France, zajrzyjcie do urokliwych sklepików (sprzedawcy pewnie znają kilka zwrotów po polsku więc zakup kartek nie powinien być problemem) i napijcie się kawki na jakimś tarasie, wybierzcie się w mini rejs po Illu i Renie, skosztujcie też alzackiej kuchni i wyśmienitego wina oraz koniecznie wstąpcie do katedry (nie da się jej nie zauważyć, a zegar astronomiczny jest po prostu niesamowity!). A na koniec zróbcie sobie mały piknik w Orangerie, gdzie towarzyszyć Wam będą tutejsze bociany 😉

Uśmiechnięta Iza
Cześć, jestem Iza! Pomogę Ci poczuć się tu jak w domu. Nieważne, czy przyjechałeś do Francji na wakacje czy na stałe.
W serialu słyszysz francuskie &^%$&,a lektor tłumaczy „ty ananasie!”. Pobierz Mały słownik wyrazów brzydkich, aby rozumieć więcej.

15 Odpowiedzi

  1. W Strasbourgu byłam raz, kilka lat temu, niestety tylko przez jedno popołudnie i mam niedosyt 🙂 Trzeba wrócić. Zabawne, że niektóre fragmenty mogłabym skopiować i tylko podmienić Strasbourg na Genewę 😉 bo to też tygiel łączący klimat dużego i małego miasta. Też się łapię na tym, że zauważam miejsca, które są „swojskie” i wydają się znajome. To chyba tak już działa 🙂 Ale piwa zazdroszczę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne na blogu

dziękuję

Został ostatni krok…

Sprawdź swoją skrzynkę mejlową i kliknij w potwierdzający link.

Moja Alzacja stosuje pliki cookies. Więcej przeczytasz w polityce prywatności, a w każdej chwili możesz dokonać zmiany ustawień cookies w swojej przeglądarce.

Wyślij mi wiadomość

A może chcesz poszukać czegoś na stronie?

Wyślij mi wiadomość

A może chcesz poszukać czegoś na stronie?

Zapisz się