W ostatnim czasie Marsylia trochę za mną chodzi. Po głowie kołaczą się wspomnienia, kadry, zapach portu, krzyk mew. Wyciągnęłam więc zdjęcia z wycieczki sprzed kilku lat. W oczy rzuca mi się błękit bezchmurnego nieba oraz fal morza śródziemnego. Dokładnie jak za pierwszym razem, gdy tylko wyszłam z pociągu. Wydaje mi się, że mniej więcej takiego smsa napisałam mamie „Szkoda, że cię nie ma ze mną. Niebo ma niesamowity kolor!”
Podróże w pojedynkę
Pojechałam na króciutko, przy okazji. Odwiedzając przyjaciółkę w Lyonie postanowiłam zrobić dodatkowy wypad – jeden dzień w Marsylii i jeden w Avignonie. Cała trasa w wagonach TGV: raz że oszczędność czasu (a jeśli bilety kupi się odpowiednio wcześniej, nie jest tak drogo); a dwa, że chciałam po raz pierwszy przejechać się „pociągiem wielkiej prędkości”.
Samotne podróże bywają bardzo przyjemne. No, może akurat moja pierwsza nie była. Oswajałam się dopiero z tą formułą i nie wspominam tamtej wycieczki do Paryża euforycznie. Natomiast, jak już się w tym zasmakuje, to właśnie w takich okolicznościach można „wycisnąć” bardzo nowe i bardzo świeże rzeczy z wyprawy. Inaczej się widzi i czuje – a na pewno – czuje się i widzi zupełnie co innego niż we dwójkę lub większej grupie.
Marsylia i mistral
Mówią, że pierwsze wrażenie najważniejsze. Dla mnie Marsylia już zawsze będzie wiązała się z doskonałym, energetycznym błękitem nieba. Tak mnie oczarował, że zupełnie nie zwróciłam uwagi, że miasto nie należy do zadbanych, większość okiennic jest obdrapanych, a na ulicach śmieci nie zawsze trafiają do kosza. Co więcej, nie miałam pojęcia, że w Marsylii może być niebezpieczne. A ponoć jest – od lat zajmuje czołowe miejsce w kategorii najmniej bezpiecznych miast Francji (to również druga największa francuska aglomeracja po Paryżu i miasto z jednym z najwyższych odsetków ludności arabskiej we Francji). Spokojnie nieświadoma potencjalnych zagrożeń spacerowałam po uliczkach ze sporym aparatem foto na wierzchu. Zdarzyło mi się nawet sympatycznie zamienić kilka słów z arabskim sprzedawcą sklepiku spożywczego, gdzie kupowałam banany i jogurt. Do hostelu zagnały mnie raczej mistral i zmęczenie.
Właśnie, mistral – silny, prowansalski wiatr. W mojej auberge, czyli hostelu gdzie się zatrzymałam na noc, miejscowi uprzedzili wszystkich wybierających się na miasto, że mistral może powodować mocne bóle głowy i uczucie niepokoju. Trzeba uważać, szczególnie jeśli się spaceruje samemu.
Prawie bezludna wyspa
W ciągu dnia poszwędałam się tu i tam. Raczej w okolicach centrum mimo wszystko. bo zdrowy rozsądek nie pozwolił na oddalanie się zbytnio od głównych ulic. Ograniczony czas stanął z kolei na przeszkodzie w dotarciu chociażby do najbardziej rozpoznawalnej Bazyliki Notre Dame (widać ją na niektórych zdjęciach na wzgórzu) czy do Les Calanques, czyli znanych fiordów. Odbyłam natomiast rejs stateczkiem (Frioul If Express) na wysepkę leżącą niedaleko Vieux Port.
Pomysł wziął się ze starych sentymentów. Jako nastolatka zaczytywałam się w powieści Aleksandra Dumasa ojca Hrabia Monte Christo, gdzie rzecz dzieje się głównie między marsylskim portem a więzieniem na pobliskiej wyspie. Chciałam zobaczyć w realu, jak wygląda prawdziwy Château If; ale niestety okazało się, że wyspa jest zamknięta z okazji remontu. W ostateczności wybrałam kurs na wyspę Frioul (w zasadzie to wysp Frioul jest aż cztery i tworzą malutki archipelag, ale to na marginesie).
Nie ma jednak tego złego, jak mówią. Pogoda była przepiękna, słońce mocno przygrzewało, wiała morska bryza. Stateczkiem trochę chybotało, ale nic groźnego. Frioul okazała się cudna. Ludzi praktycznie nie było (poza turystami, którzy przypłynęli ze mną) i czułam się niemal jak na bezludnej wyspie. Widoki natomiast były bajeczne.
Bouillabaisse, zupa z ryb
Miasto ma swoją perłę w dziedzinie kulinariów. Na pierwszy rzut oka, sprawa wydaje się niepozorna. Kto miałby się zachwycać bulionem rybnym?
Pierwszy raz usłyszałam o bouillabaisse od Julii Child (książka Moje życie we Francji):
Miejscowy klasyk, bouillabaisse à la marseillaise to zupa rybna. Miejscowi rybacy robią ją z tego, co akurat mają pod ręką, ale danie może być całkiem wykwintne. Idealna bouillabaisse ma wyjątkowy smak i konsystencję, które zawdzięcza wykorzystaniu szerokiej gamy najświeższych ryb, jakie można znaleźć.
Moja marsylska degustacja była niezwykła. Cała ceremonia. Najpierw dostałam wspaniały (naprawdę extraordinaire!) bulion z pieczywem. Następnie kucharz przyszedł do mnie osobiście, by zaprezentować cały półmisek ryb, które dla mnie wybrał. Niedługo po tym pojawił się przede mną talerz zupy pełnej kawałków fantastycznych ryb. Jedno z pyszniejszych dań, jakie kiedykolwiek jadłam!
Dodam tu, że namaszczenie z jakim mnie obsługiwano wynikało prawdopodobnie z tego, że byłam jedyną klientką restauracji o tej porze. Jak to się stało? Obyczajowe faux pas. Nie wiedząc jeszcze że wszyscy Francuzi jedzą o tej samej godzinie zjawiłam się w resto o jedenastej. Kelnerzy i kucharz byli dla mnie szalenie mili, ale dopiero później zrozumiałam, co znaczyły te rozbawione uśmiechy wymienianych ukradkiem jak również wiele pytań o moją trasę turystyczną. Ja – turystka byłam na bank ich turystyczną atrakcją tego dnia.
Co z tego. Marsylię i bouillabaisse wspominam z drobnym rozrzewnieniem i jak się kiedyś uda, to chętnie powtórzę.
*
Byliście kiedyś w Marsylii, les amis? Jakie macie wspomnienia związane z tym miastem?
0 Odpowiedzi
Również byłam w Marsylii kilka lat temu (i także wybierałam się tam nieświadoma reputacji miasta i jego ciemnej strony) i jako że pracowałam tam przez kilka tygodni, zdążyłam dość dobrze ją poznać. Myślę, że nie trzeba obawiać się pobytu tam – ma wiele różnych oblicz jak każda metropolia i tylko niektóre dzielnice są chyba realnie niebezpieczne. Następnym razem zobacz koniecznie Calanques, bo zapierają dech w piersiach:) – a ja swoje też mam do nadrobienia, bo nie zjadłam wtedy prawdziwej bouillabaisse! Twoja relacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że był to błąd. 😉
Prawda, każde miasto ma swoje ciemne strony, nie ma co się uprzedzać. A Calanques bardzo chętnie nadrobię, jak tylko będzie okazja! 🙂
Rzeczywiście bajeczne widoki i zachwycający błękit!
🙂
Rozmarzyłam się razem z Tobą i chętnie pojechałabym już na wakacje 🙂
Czas już planować lipiec i sierpień, prawda? 🙂
Powoli trzeba 🙂