Nieznane przygody Mikołajka w wersji polsko-francuskiej + KONKURS (rozwiązany)

mikołajek

Dostałam pracę! To już trzecia odkąd jestem we Francji i mam cichą nadzieję, że tym razem dogadam się z nią na dłużej. Z kolei pierwsze dni w nowym miejscu zatrudnienia wyciskają człowieka jak cytrynę. Gdy wracam do domu, nie jestem w stanie kiwnąć nawet palcem.

Na blogu i fanpage’u  zrobiło się ciszej niż zwykle, a prace domowe oddałam mojemu S. (dobrego mam męża, oj, dobrego!). Poza odsypianiem przyjemność sprawia mi jeszcze czytanie książek. W ten późnojesienny, zmęczony klimat wpasowały się jak ulał Nieznane przygody Mikołajka, które po raz pierwszy czytałam w obu wersjach na raz. Francuska wersja podoba mi się zresztą bardziej niż polskie tłumaczenie.

Powrót do dzieciństwa

Pierwszy raz czytałam Mikołajka na początku podstawówki. Nie pamiętam dokładnie w której byłam klasie, ale jak na zawołanie mam przed oczami miejsce, gdzie odbywała się lektura. Mój dziecięcy pokój w mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, zielone łóżko i zielono-pomarańczowe zasłony.

Kiedy dziś powróciłam do – jakby nie patrzeć – dziecięcej literatury stworzonej przez duet Goscinny-Sempé z ulgą odetchnęłam, że przez te kilkanaście lat ani Mikołajek się nie zestarzał, ani ja. Oczywiście, w tej chwili lepiej i częściej wczuwam się w rodziców bohatera, ale przez to czytałam z jeszcze większą ciekawością. Szczególnie mocno uśmiechałam się nad mamą Mikołajka, która od czasu do czasu opadała na fotel w geście ostatecznej bezsilności wobec wygłupów syna i męża.

Nieznane przygody Mikołajka

Wydanie polsko-francuskie

Nieznane przygody Mikołajka czyta się świetnie w każdym wieku. Zabawne historyjki o przygodach małego chłopca mają tą samą lekkość i świeżość co pięćdziesiąt lat temu przy jego literackich narodzinach. To podstawowy atut i powód, aby wrócić do historii czytanych w dzieciństwie.

Drugi to wyjątkowe wydanie książki, gratka dla wszystkich, którzy znają język francuski lub właśnie się go uczą. Dziesięć opowiadań można bowiem przeczytać również w oryginale i od razu porównać z polskim tłumaczeniem. Przyjemność poznawania Mikołajka, pana Rosoła i Alcesta od ich prawdziwej, francuskiej strony – bezcenna!

Kilka słów o Placu Francuskim

Gdy dostałam przesyłkę nadaną przez Plac Francuski, miałam wrażenie, że święta w tym roku nadeszły chwilę wcześniej. Książka zawinięta w szary papier i przewiązana wstążeczką to widok, który zawsze trochę mnie wzrusza. Plac Francuski to zarazem księgarnia, szkoła językowa oraz blog o Francji. Całemu projektowi szefuje Natasza, która o sobie mówi:

Francja i język francuski to moja wielka sympatia od wielu, wielu lat. Liczne wyjazdy służbowe i turystyczne potęgowały tylko ciągły niedosyt i tęsknotę za chwilami spędzonymi w tym kraju i rozmowami w tym języku. To właśnie z Francją związane było moje marzenie zawodowe, które od pewnego czas zaczęłam realizować.

W grudniu aż do Świąt w księgarni u Nataszy będzie dużo zniżek.  Odwiedźcie ją, może znajdziecie prezent dla siebie albo znajomego miłośnika Francji. O tym, jaki prezent mógłby się frankofilowi spodobać pisałam niedawno TUTAJ.

MIKOŁAJKOWY KONKURS

Z okazji nadchodzących Mikołajek mam dla Was konkurs, w którym nagrody ufundował Plac Francuski.

Nieznane przygody Mikołajka

Aby wygrać jeden z trzech egzemplarzy książki „Nieznane przygody Mikołajka” w wersji polsko-francuskiej należy opowiedzieć w komentarzu o psocie lub zabawnej historii, którą pamiętacie z dzieciństwa lub znacie z opowiadań najbliższych.

Zasady konkursu:
1/ Odpowiedzi należy umieszczać w komentarzu pod dzisiejszym artykułem
2/ Jeśli nie masz konta na Disqus’ie lub pojawił się problem z zalogowaniem, prześlij odpowiedź na mój adres izabela@mojaalzacja.pl, a ja zamieszczę ją na blogu.
3/ Odpowiedzi konkursowe można przesyłać do 10.12.2015 (czwartek) do godziny 24:00.
4/ Nagrodzone zostaną najciekawsze, według autorki, odpowiedzi.
5/ Wyniki zostaną ogłoszone w dniu 14.12.2015 (poniedziałek) POD TYM WPISEM
6/ Nagrody wysyłane są jedynie na terenie Polski

Powodzenia i dobrej zabawy, les amis!

***

ROZWIAZANIE KONKURSU

Bardzo dziękuję Wam za prześmieszne historyjki z Waszego dzieciństwa. Po Waszych komentarzach widzę, ze bardzo dobrze się bawiliście wspominając dawne psoty. Ogromnie się cieszę, ze konkurs się Wam podobał!

Tymczasem nagrody w mikołajkowym konkursie wędrują do:

Emilii za historyjkę o psotach podwórkowej szajki
„Psoty, psikusy, psikusiki! Każdy z nas raczej sporo ma do powiedzenia w tym temacie, zwłaszcza jeśli dorastał w poprzednim wieku (jak to strasznie brzmii!) i nie obce mu były całe dnie spędzane ze „szajką z podwórka”! (…) „

Kasi za historyjki z 3.5-letnia córeczką w roli głównej
„Nie tylko matki romanistki sie uciesza, ale i matki, ktore chca w swoich dzieciach zaszczepic miłość do Francji i przede wszystkim j. francuskiego 🙂 (…)”

Ju za dwie zabawne, ale jednak mrożące krew w żyłach, historyjki
„Kiedy bylam małym bobasem,często opiekowała się mną moja chrzestna- ówcześnie miała ona 16 lat. Któregoś razu zostawiła wózek wraz z zawartością (czyli Mną :D) i oddaliła się,aby porozmawiać z koleżanką. (…) „

Serdecznie gratuluje dla zwycięzców!

Uśmiechnięta Iza
Cześć, jestem Iza! Pomogę Ci poczuć się tu jak w domu. Nieważne, czy przyjechałeś do Francji na wakacje czy na stałe.
W serialu słyszysz francuskie &^%$&,a lektor tłumaczy „ty ananasie!”. Pobierz Mały słownik wyrazów brzydkich, aby rozumieć więcej.

43 Odpowiedzi

  1. Bardzo dziękuję! Aż się podzielę ze znajomymi z szajki, z którymi jeszcze się kontakt nie urwał, że nasze przygody cieszą też innych. :)) Mikołajek w wersji polsko-francuskiej to coś w sam raz dla mnie, bo z francuskim dopiero nie dawno zaczęłam przygodę, a przed wyjazdem do Francji chcę się podszkolić! Dziękuję!

  2. Izabela napisała:

    Moja zabawna historia z dzieciństwa? Wahałam się do niemalże ostatniej minuty, czy ją opisać. Ale raz kozie śmierć!
    Zabawna jak dla kogo, można by powiedzieć. Bo mi do śmiechu wtedy nie było. Za to mojej siostrze wtedy i za każdym razem, kiedy to wspomina jest do śmiechu. No dobrze, ja teraz też się śmieję. Bo wyobraźcie sobie sami, co dzieje się, gdy nieświadoma niczego młodsza istota dostaje od swojej starsze siostry – godniej zaufania i podziwu torebeczkę. Torebeczkę z pewną czarną, na pozór niepozorną substancją. Torebeczka ta, uzupełniona sypkim proszkiem, zostaje podetkniętą pod nos młodszej, niczego niespodziewającej się młodszej siostry, zachęcanej słowami: „Powąchaj, to ładnie pachnie!” Młodsza siostra – ja – w robi głęboki oddech, by poczuć woń nieznanego zapachu…
    A co działo sie dalej, domyślcie się sami.
    Czarny proszek okazał się pieprzem;), a ja… a ja już nie chciałam wąchać zapachów zachwalanych przez siostrę nigdy więcej;)

  3. Małgosia napisała:
    Psota miała miejsce w l.80-tych ubiegłego wieku, pewnego zimowego popołudnia, kiedy to jeszcze dzieci uwielbiały spędzać czas przede wszystkim na dworze.
    Ja i moje koleżanki b. lubiłyśmy jeździć na łyżwach. Mogłyśmy to robić zarówno w czasie zajęć w-f jak i po szkole na specjalnie do tego celu przygotowanym przyszkolnym lodowisku. Jednak większą frajdą wydawała nam się jazda po zamarzniętych wielkich taflach rybnych stawów. Był tylko jeden problem – stanowczy zakaz rodziców.
    Gdy poprosiłam mamę o zgodę – ta była nieugięta, nie chciała nawet o tym słyszeć. Zaproponowała, abym zaprosiła po szkole koleżanki na ciastka i herbatkę, abyśmy po prostu pobawiły się w domu.
    Tuż po szkole poszłyśmy więc do mojego domu, ale że rodziców nie było w domu ….. wybrałyśmy się w tajemnicy na te stawy. Oczywiście towarzyszyła nam jakaś tam adrenalina (w końcu był to zakazany owoc). Ale w czasie naszej zabawy na lodowisku nie wydarzyło się nic złego, nikt nas nie widział, wracałyśmy więc wesołe do domu, choć mocno już przemarznięte. Marzyłyśmy zatem o ciepłym domku i gorącej herbacie. I chyba właśnie dlatego ogarnęła mnie wtedy nagła myśl, żeby przydać jednak tej sytuacji jakiejś emocji, chwili grozy.
    Nagle oznajmiłam więc koleżankom, że …. zgubiłam klucz od domu! Klucz rzeczywiście chwilę wcześniej upuściłam na zaśnieżony chodnik, przy czym cały czas kątem oka monitorowałam to miejsce na chodniku. Zaczęłyśmy więc nerwowe poszukiwania tego klucza w śniegu i …. do dziś nie wiem, jak to się stało, że tego klucza nie udało się wtedy jednak odnaleźć….
    Taki był finał tej mojej psoty, że zmarznięta i zawstydzona dość długo czekałam przed zamkniętymi drzwiami na powrót rodziców. Koleżanki też raczej nie były zachwycone, dopiero bowiem wieczorem mogły odebrać pozostawione w moim domu tornistry i co za tym idzie dopiero wtedy odrobić lekcje. No i oczywiście sprawa jazdy na łyżwach po zakazanych stawach również ujrzała światło dzienne. Tak to więc spłatałam figla samej sobie.

  4. Sylwia napisała:

    Moja całkiem zabawna historia miała miejsce w podstawówce. W mojej klasie była koleżanka, której bardzo ciężko było wytrzymać 45 minut bez jedzenia (zupełnie jak Alcestowi ). Na którejś z kolei lekcji zapytała się naszej pani, czy może zjeść bułkę, gdyż jest okropnie głodna. Nauczycielka oczywiście nie wyraziła zgody, że dobrze wiemy, że na lekcji się nie je. Mądra Kasia stwierdziła, że w takim razie to ona do końca lekcji będzie się pytać: „Proszę pani mogę zjeść bułkę? Proszę pani mogę zjeść bułkę? Proszę pani mogę zjeść bułkę? Proszę pani mogę zjeść bułkę?”. I faktycznie zaczęła tak powtarzać. Nasza pani uprzedziła ją tylko, że jak tak cały czas będzie gadać to w końcu zaschnie jej w gardle. Po paru minutach pytanie skróciło się do słów: „Pani, mogę zjeść bułkę? Pani, mogę zjeść bułkę? Pani, mogę zjeść bułkę?”, by po dłuższej chwili przyjąć formę: „Mogę zjeść bułkę? Mogę zjeść bułkę?”. Każdemu ubywaniu słów towarzyszyło coraz większe znużenie koleżanki, a jej pozycja z siedzącej zamieniała się w leżącą na ławce. Po 20 minutach okrutnej walki o prawo do jedzenia, z ust Kasi padał tylko wyraz: „bułkę, bułkę, bułkę”

  5. Alicja napisała:
    Tuż po zakończeniu roku szkolnego I klasy szkoły podstawowej, wujek zapytał mnie czy mam świadectwo z paskiem.Odpowiedzałam,że tak. Kiedy zapytał się o to samo mojej kuzynki (choć bardzo dobrze wiedział,że nie ma)- ona rezolutnie z naburmuszoną miną odpowiedziała mu „Nie wiem, nie patsyłam”.

  6. Marlena napisała:

    Co w Świętach Bożego Narodzenia lubię najbardziej?
    Uwielbiam atmosferę jaka panuje w domu moich rodziców, gdzie wszyscy przybywają na Święta – śpiewanie kolęd dochodzące z każdej części domu (nie zawsze tej samej kolędy i z różnymi możliwościami wokalnymi), ciepło bijące od światełek choinki, a przede wszystkim cieszenie się obecnością ludzi, których kocham.

  7. Nie tylko matki romanistki sie uciesza, ale i matki, ktore chca w swoich dzieciach zaszczepic miłość do Francji i przede wszustkim j. francuskiego 🙂 nasze historyjki wydarzyly sie niedawno, dzieki ktoremus z blogw o j. francuskim przeczytałam o Placu francuskim skad od razu zamowilam ksiazeczke z plyta z piosenkami po francusku dla dzieci, moja corecza 3,5 letnia nie wyobraz sobie jazdy samochodem bez tej plyty i pierwszej piosenki tic tac 🙂 leci na okraglo nawet jak jedziemy autem bardzo niedaleko, po piosence jest tlumaczenie slowek: un deux trois- jeden, dwa, trzy 🙂 piereszy raz gdy pani poprosila o powtorzenie po francusku nasza Julka owszem powtorzyla ale po polsku tak sie na tym skupila zeby ladnie powtorzyc jakby powtarzala w innym jezyku, wybuchnelismy z mezem smiechem 😉 a nasza druga histora:
    Kiedys juz poznym wieczorem zamiast wyciszac sie i klasc sie spac Julka zawsze przypomina sobie wszystkie piosenki i wierszyki z przedszkola spiewa i recytuje, bylo juz naprawde pozno mielismy ochote juz polozyc sie spac w przeciwienstwie do naszej coreczki wulkanu energii, maz sie zdenerwowal przegonil ja do lozka i zapytal czy sie pomodlila, ona na to ze nie i zaczyna modlitwe Aniele Boży, ktora nauczyla ja babcia po dwoch slowach przestala sekunde pomyslal powiedziala” yyyyy nie” i zaczrla recytowac kolejna modlitwe wg niej : Murzynek Bambo w Afryce mieszkal itd….. serdecznie pozdrawiam

  8. Psoty, psikusy, psikusiki! Każdy z nas raczej sporo ma do
    powiedzenia w tym temacie, zwłaszcza jeśli dorastał w poprzednim wieku (jak to
    strasznie brzmii!) i nie obce mu były całe dnie spędzane ze „szajką z podwórka”!
    🙂 Wychowałam się na polskiej wsi, gdzie bez
    dobrej psoty dzień był zmarnowany, ale najzabawniejsza historia, z której cała
    nasza wieś się śmiała dobre kilka miesięcy, wydarzyła się nie z żądzy psocenia,
    a raczej z walki o własne prawa… Otóż mieliśmy u siebie na wsi takiego jednego
    mieszczuszka, co prawda nie z krwi i kości, bo jego życie w mieście, to z tego
    co mówili, trwało tylko kilka lat, no ale on sam lubił powtarzać, że on jest z
    miasta i nie rozumie naszych obyczajów. Jednym z takich ciągle mu
    przeszkadzających zachowań było to, że ja i moja „szajka” bardzo lubiliśmy grać
    w piłkę przed budynkiem, w którym między innymi mieszkał i on. Wiadomo, inni
    sąsiedzi też się od czasu do czasu skarżyli, a bo to nam piłka wpadła do
    ogródka sąsiadki i aksamitki potratowała, a bo to za głośno krzyczeliśmy jak
    piłka trafiła między dwa słupki i był gol… ale raczej się nie zdarzyło, żeby
    ktoś nam tej gry tam bronił, raczej tylko grozili, że jeszcze raz a… popamiętamy.
    🙂 Ten nasz mieszczuszek natomiast walczył z nami jak tylko mógł… najpierw notorycznie
    nam zużyty węgiel wysypywał na trawę i
    na głos się potem dziwił, że go uprzątnęliśmy i dalej gramy, a potem jak to nie
    skutkowało, to zaczął parkować w strategicznym miejscu swój samochód… czerwonego
    fiata 126p! Taki samochód w tamtych czasach to było coś, maluchy na wsi były
    wtedy tylko 2! Ów sąsiad więc za każdym razem nas straszył, że jak coś się
    stanie temu maluchowi, chociażby ryska lub coś, to on to zgłosi gdzie trzeba i
    nasi rodzice się w życiu nie wypłacą. Wiadomo, z rodzicami nikt nie chciał
    zadzierać, więc jego metoda poskutkowała, szukaliśmy sobie innych zajęć… ale
    nie na długo. Po kilku tygodniach, a były wakacje, znów nam się chciało grać! Rano
    więc jak sąsiad był w pracy buszowaliśmy jak dawniej, ale jak wrócił to nas
    rozgonił i samochód znowu zaparkował! Szkoda nam było, bo mieliśmy grać rewanż.
    Z marsowymi minami poszliśmy w inne miejsce, ale grać się nie dało, bo dużo
    pokrzyw było. Już ja z dziewczynami miałam iść grać w gumę gdy… chłopacy w
    złości stwierdzili, że tak to nie będzie, w końcu to my też mamy prawo do tej
    trawy, a tak w ogóle to przecież nasza wioska, hahaha. ;))) Wrócili się więc i
    chcieli malucha przenieść! Było ich siedmiu i to nie jakieś szczypiory, tylko
    chłopacy po 15-17 lat, to myśleli, że dadzą radę, ale na szczęście nawet się
    nie musieli trudzić, bo sąsiad malucha nie zamknął, więc bez problemu dało się
    go przepchać! Na tył budynku! Ach, jak on krzyczał, że mu samochód ukradli jak
    wyszedł przed dom!!! Nawet policję chciał wzywać, ale mu
    inny sąsiad powiedział, że przecież jego samochód jest na „parkingu” za
    budynkiem i śmiał się, że chyba z pracy to po pijanemu wracał, że nie pamięta,
    gdzie parkował. Sąsiad się oczywiście domyślił, kto to zrobił, ale już nam
    przestał robić po złości, bo się chyba bał, że malucha gorsze rzeczy mogą
    spotkać. :))) I tak o to wygraliśmy bitwę o podwórko. 🙂

    Ależ się rozpisałam! Ale miło sobie tak czasami powspominać,
    co się działo 20 lat temu! A tak poza tym, to serdecznie gratuluję nowej pracy!
    Oby obyło się bez psikusów! Mam nadzieję, że nie jeździsz do pracy fiatem 126p…
    😉

    1. Emilia, dzieki za tak historyjke z tyloma szczegolami i kilkoma zwrotami akcji 🙂 Jak to trzeba uwazac z kim sie zadziera (i mysle tu oczywiscie o „szajce”) 😉
      ps. Merci! Nie, nawet nie musze dojezdzac – praca sie znalazla bardzo blisko domu 🙂

  9. Wszelkie moje najzabawniejsze anegdotki i psoty, o którym nieustannie przypomina mi rodzina ,wiążą się z moim kuzynem i feriami oraz wakacjami spędzanymi w jego domu na wsi. Nadmienić tutaj muszę, że ów kuzyn mieszkał oddzielony tylko płotem z magiczną furteczką, od swojej babci (a mojej przyszywanej babci! 😉 ). Jako, że młodzi byliśmy a zaplecze do zabaw było przeogromne wpadaliśmy ciągle w tarapaty:
    – raz myślałam, że moja mama mnie zabije, gdy podczas zimy podczas smołowania dachu bazy skazałam na straty nową czapkę, szalik oraz kurtkę. Zimno było więc ustawilismy deseczki pod owym płotem, żeby mieć najprawdziwszą bazę. Ale czymże była nasza baza jeżeli daszek był nie kompletny i przeciekał. A że podpatrzyliśmy kiedyś jak wuja smołował dach, to w głowie stworzył się plan. Poszukaliśmy pedzli, letnich wiaderek do pasku, poszukaliśmy w szopie beczki ze smołą i zaczelismy smołować. Tylko, że od wewnątrz… Niestety od wewnątrz… Wiec wszystko lądowało na naszych ubraniach…
    – innym razem padał deszcz, więc dzieci się nudziły. A, że babcia mieszkała tylko z wujem i posiadali dużo przestrzeni, a my przecież dostaliśmy nowe rakietki do pinponga (bądz co bądź do grania na wiejskiej sali, gdzie byl stół pinpongowy – nie do zdobycia w deszczu), więc postanowiliśmy sobie zająć jeden pokój ze stołem i wykorzystać go gry. Dumni jak pawie przemaszerowaliśmy w deszczu, żeby zacząć mecz. Przygotowania. Przestawiania stołu, niespełna 10 minut gry i szybka ucieczka niczym spłoszone zwierzęta. Niestety klosz lampy nie był zbyt dobrze przymocowany 😉 a my bojąc się wuja uciekliśmy, jak wiadomo wszystko się wydało z prędkością siatła, a my musieliśmy odpracować straty…
    – niezliczoną ilość wieczorów próbowaliśmy przywiązać w nocy do lóżka kuzynkę (wiadomo młodsi kontra starsza), niestety zawsze ze zgubnymi skutkami. Ale ileż było radości niosąc w spodniach pidzamy sznurek nożyczki i dzierżąc w dłoni latarkę, skradając się po korytarzu na czworakach…
    I takie z nas były właśnie ziółka. Zawsze na opak 🙂
    Co to były za beztroskie czasy.
    Dziękuję cudownie było sobie to teraz przypomnieć i pouśmiechać się do komputera 😉

  10. Mikołajek 😀 aż tak barwną postacią to nie byłam 🙂 ale pamietam, jak razem z koleżankami bawiłyśmy się w budowanie grobów 😀 takie dziecięce fascynacje 🙂

  11. Serdeczne gratulacje znalezienia pracy 🙂 Trzymam kciuki za to, aby Ci sie podobalo i bys czula sie spelniona. Mi w koncu tez udalo sie znalezc zatrudnienie na stale w Dijon a wiec tym bardziej ciesza mnie sukcesy innnych Polek na obczyznie 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

  12. Moje dzieciństwo to lata 90-te więc pomysły na zabawy i sposoby na spędzanie wolnego czasu musieliśmy wymyślać sobie sami. Miałam bardzo zgraną paczkę i razem spędzaliśmy każdą wolną chwilę. Pomysłów mieliśmy setki ale czasami z nudów wymyślaliśmy różne psikusy. Te „najfajniejsze” które pamiętam to m.in. :
    1. Wszyscy mieszkaliśmy w bloku bez kodów, kamer i domofonów więc swobodnie można było wejść do każdej klatki aby nakładać pastę do zębów na spód klamki od drzwi. Wychodziliśmy wtedy piętro wyżej i czekaliśmy na reakcję sąsiadów 😉
    2. Jak już wspomniałam wszyscy mieszkaliśmy w bloku w różnych jego częściach, więć kolejnym psikusem było stukanie w okno. Umawialiśmy się w mieszkaniu jednej osoby, zawiązywaliśmy na sznurku kredkę i stukalismy w nocy sąsiadowi w okno, który mieszkał niżej. Mieliśmy niezły ubaw bo wiele osób naprawdę się wystarszyło. Za każdym razem robiliśmy to z innego mieszkania aby starszyć innych sąsiadów 😉
    P.S. Bardzo fajny temat konkursu, ponieważ pozwala na chwilę cofnąć się do czasów dzieciństwa.

  13. Kiedy bylam małym bobasem,często opiekowała się mną moja chrzestna- ówcześnie miała ona 16 lat. Któregoś razu zostawiła wózek wraz z zawartością (czyli Mną :D) i oddaliła się,aby porozmawiać z koleżanką. Zapomniała jednak użyć hamulca,aby zablokować wózek. Jak łatwo się domyślić, wózek zjechał z niewielkiego wzniesienia, ja z niego wypadłam i poturalałam się w stronę stawu! Zatrzymałam się szczęśliwie w pokrzywach, tuż przed zbiornikiem wodnym. Podobno zamiast dziecka pojawił się jeden wielki spuchnięty bąbel.
    Jakoś tak się składa,że jako dziecko,miałam sporo takich „pechowych historii”. W moje drugie święta Bożego Narodzenia mama nosiła mnie na rękach. Stanęła tyłem do choinki, ja natomiast byłam „przewieszona” przez ramię w taki sposób,że bez trudu chwyciłam piękną,świecącą szklaną bombkę i oczywiście ją ugryzłam. Kiedy wszyscy zobaczyli mnie z zakrwawioną buzią, niemal dostali spazmów. Szczęśliwie nic się poważnego nie stało, a ja opowiadam tę historię jako anegdotkę, argumentując nią rozmiar moich ust. Jako,że jestem posiadaczką ust a la Angelina Jolie, śmieję się,że od tamtej pory jeszcze mi nie zeszła opuchlizna. 😉

      1. Zarówno jedna jak i druga były w „lekkiej” panice,ale teraz jest punkt główny corocznych świątecznych opowieści. 🙂
        A mnie jakoś do tej pory trzyma się szczęście, więc chyba „los doszedł do wniosku”,że zahartowałam się za dzieciaka. hahah.

  14. Opiekowałam się moją młodszą kuzynką (miałyśmy wtedy ja ok. 4 lat a kuzynka 2). Bawiłyśmy się na podwórku. Po pewnym czasie kuzynka chciała iść do toalety, a jak to mała dziewczynka myślałam że kuzynka nie potrzebuje pomocy. Mieliśmy zewnętrzny kibelek i tylko wskazałam ręką dokąd ma pójść. Niestety po chwili usłyszałam płacz. Odwróciłam się a kuzynka próbowałam wyjść z góry…. obornika! 😀 na szczęście skończyło się tylko na brudnych ubraniach i twarzy 🙂

  15. Ja już gratulowałam, ale gratulacji nigdy za wiele, więc gratuluję jeszcze raz i trzymam kciuki za pomyślny rozwój sytuacji!
    Świetny pomysł z tym dwujęzycznym wydaniem. Mamy romanistki zwariują ze szczęścia 😉

  16. Trzymam kciuki za okres próbny 🙂 oby ci sie tam spodobało i obys ty była im niezbędna 🙂

  17. Gatuluję nowej pracy i sama pędzę do mojej. Będę mysleć intensywnie nad śmieszną anegdotką, bo tym razem bardzo chcę nagrodę 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne na blogu

dziękuję

Został ostatni krok…

Sprawdź swoją skrzynkę mejlową i kliknij w potwierdzający link.

Moja Alzacja stosuje pliki cookies. Więcej przeczytasz w polityce prywatności, a w każdej chwili możesz dokonać zmiany ustawień cookies w swojej przeglądarce.

Wyślij mi wiadomość

A może chcesz poszukać czegoś na stronie?

Wyślij mi wiadomość

A może chcesz poszukać czegoś na stronie?

Zapisz się