Wiecie, co najbardziej mi się podoba w sobotniej serii artykułów gościnnych pt. „Alzacja polskimi oczami”? To, że każdy tekst pokazuje Alzację z zupełnie innej perspektywy i mimo wspólnego tematu, nie mam wcale odczucia powtarzalności. Różnorodność tekstów prezentuje również same autorki.
Wchodząc na bloga Kasi, Retro Blue, przenosimy się do innej czasoprzestrzeni. Bardzo tu ciepło, kolorowo i słonecznie. Czuć, że drzemie w niej artystyczna dusza! Właśnie w takich zakątkach internetu można prawdziwie… odpocząć (zaglądając do niej natychmiast mam wrażenie, że jestem na wakacjach). Kasia od lat mieszka w Alzacji, blisko winnic, o których czasem wspomina na blogu.
Jej tekst powinien w zasadzie nazywać się „Co polskie oko w Alzacji dostrzegło”, gdyż nie opisuje tego, co teraz, a jedną z kart historii regionu. Średniowiecze nie było łaskawe dla kobiet. Ani Alzacja. To, co natomiast robi na mnie wrażenie, to umiejętność Alzatczyków do czerpania z dawnych epok i przekazywania ich najlepszych części w postaci regionalnych tradycji. Stąd właśnie biorą się, tak liczne i regularnie obchodzone święta średniowiecza, rycerzy czy murów obronnych. Przez te kilka dni w roku można z bliska poczuć i posmakować dawnych wieków.
Kasia z Blue Retro o Alzacji
W centrum humanistycznej Europy i wcale nie w epoce średniowiecza, rozgrywały się wydarzenia, w które trudno uwierzyć. Na stosach płonęli niewinni ludzie, oskarżeni o czary i pakt z diabłem. Najczęściej kobiety, ale mężczyźni i dzieci także.
Mimo, że w alzackim Sélestat książki drukowano jeszcze przed Gutenbergiem, a gościem wielkiego alzackiego humanisty Beatusa Rhenanusa był sam Erazm z Rotterdamu, Alzacja nie ustrzegła się tego procederu. To również w tym regionie urodził się Heinrich Kramer, autor książki Młot na Czarownice, o której mówiono, że przyniosła najwięcej nieszczęść w literaturze światowej. Kramer uważał, że „niewiasty odczuwają nieodparty popęd seksualny, który wiedzie je wprost w objęcia diabła”, a książka przyczyniła się do wzrostu liczby procesów o czary. Sam Kramer chełpił się, że posłał na stos 200 wiedźm.
Kim były te „czarownice”? To zwykłe kobiety, zajmujące się ziołolecznictwem, położne, karczmarki, piekarki. Każda klęska urodzaju, zaraza, śmierć dziecka, mogła być traktowana jako skutek rzuconego uroku. Badania prowadzone w ostatnich latach, pozwoliły zidentyfikować 1606 spośród kilku tysięcy oskarżonych i zamordowanych kobiet.
Silny mróz w kwietniu w roku 1603, który zniszczył sady owocowe był ponoć spowodowany czarami niejakiej Catherine Stchlin, która po torturach przyznała się do winy i została spalona na stosie w Châtenois. Wystarczyło anonimowe oskarżenie nieżyczliwego sąsiada, który miał mniejsze zbiory winogron, by żona właściciela winnicy spędziła w więzieniu 11 tygodni o chlebie i wodzie.
Niektóre kobiety przetrzymywane w celach więziennych przez kilka lat oszalały. Inne, mimo że uniewinnione, traciły męża i dzieci, bo rodzina na ogół wyrzekała się wiedźmy. Ostatnią spaloną czarownicą, była Ursule Semeler, która , jak potwierdzili świadkowie brała udział w sabatach czarownic w Szwarcwaldzie. Spalono ją żywcem w Bergheim w 1683 roku.
Przechadzając się po przepięknych alzackich miasteczkach warto zwrócić uwagę na Tour de Sorcières, wieże, w których więziono i torturowano czarownice. Czarownice, którymi nie były.
Tekst na podstawie książki L’holocauste des sorcières d’Alsace J. Roehriga
0 Odpowiedzi