Alzacja polskimi oczami to cykl artykułów gościnnych, w którym zaproszeni przeze mnie goście, blogerzy opowiadają o swoich doświadczeniach związanych z Alzacją. Mają różne perspektywy – czasem są mieszkańcami tego regionu Francji, czasem odwiedzili go w czasie wycieczki, a bywa i tak, że przyjeżdżają tu regularnie w celach zawodowych. Każda opowieść jest inna, a wszystkie pozwalają spojrzeć na Alzację z różnych stron, odkryć w niej wielkie bogactwo.
Dzisiejszy odcinek jest wyjątkowy. Po raz pierwszy na łamach bloga goszczę męskie pióro – do tej pory wypowiadały się same kobiety. Piotr jest również jedynym mężczyzną zasilającym szeregi Klubu Polki na Obczyźnie, do którego sama należę. Aktywnie wspiera nasze inicjatywy, angażuje się w dyskusje i wysyła nam zdjęcia swoich córek, z których – bardzo mocno to widać – jest ogromnie dumny. Prowadzi również bloga pt. Peregrino poświęconego podróżom. Zapraszam Was gorąco do lektury tekstu Piotra.
Piotr z Peregrino:
Była wczesna jesień i póżnowieczorny piątek. Po długich i wyczerpujących dniach pracy u klienta nieopodal Frankfurtu nad Menem w Hesji w Niemczech potrzebowałem choć jednego dnia dla siebie. Mój odlot do Stanów był w niedzielę w południe. Miałem całą sobotę przed sobą. Spoglądając na mapę, w głowie zaświtał mi pomysł.
Od wielu lat jestem wielbicielem wina Pinot Noir, którego ojczyzną jest Burgundia. Znam Pinot Noir głównie z Kalifornii i Oregonu w Stanach czy też z Australii czy Nowej Zelandii ale winorośle dotarły tam właśnie z Burgundii. Bardzo pragnąłem odwiedzić kiedyś miasteczko Beaune na południe od Dijon. Beaune to epicentrum najsłynniejszych win burgundzkich a szczególnie czerwonych Pinot Noir. Patrząc na mapę pomyślałem, że jeśli wyruszę bardzo wcześnie rano, to może uda mi się dojechać wypożyczonym samochodem do Beaune i potem już późno wieczorem powrócić do Frankfurtu. Powinno się udać, mimo, że to dość spory dystans.
W sobotę bardzo wcześnie rano wypożyczyłem samochód na lotnisku we Frankfurcie nad Menem i wyruszyłem w trasę na południe Hesji w kierunku Baden-Württemberg oraz dalej w kierunku Burgundii przez Alzację już we Francji. Po drodze na południe zatrzymałem się na śniadanko w Heidelbergu nad rzeką Neckar już w Baden-Württemberg.
Heidelberg ślicznie położone i historyczne miasto uniwersyteckie z najstarszym uniwersytetem na ziemiach niemieckich może na pewno oczarować. Choć miasto przed wojną miało czarną kartę będąc bastionem NSDAP ale po wojnie powróciło jako miejsce nauki i kultury. Po wojnie miało tu również siedzibę dowództwo jednej z armii amerykańskich na terenie Niemiec. To tu, w heidelberskim szpitalu zmarł po wypadku samochodowym słynny amerykański dowódca równie słynnej Trzeciej Armii Stanów Zjednoczonych Generał George S Patton. Po lądowaniu w Normandii Trzecia Armia wyzwoliła wielkie obszary Francji w drugiej połowie 1944 roku, a potem pokonała armie hitlerowskie w krwawej Bitwie w Ardenach i potem przekraczając rzeki Saarę i Ren dotarła przez Bawarię aż do granic Czechosłowacji w kwietniu i maju 1945 roku.
Rozmyślając nad tymi historycznymi sprawami udałem się dalej na południe w kierunku Strasbourga. Niestety na autostradzie jeszcze po stronie Niemiec czekała mnie niemiła niespodzianka. Wypadek i karambol samochodów, który zdarzył się nieco wcześniej spowodował zamknięcie autostrady na parę godzin i całkowicie wywrócił do góry nogami moje plany. Dotarłem do Strasbourga ponad 3 godziny później, niż zaplanowałem i choć miasto wyglądało wspaniale z wyniosłą katedrą w oddali udałem się w dalszą drogę. Potem bardzo tego żałowałem i obiecałem sobie powrócić za jakiś czas. Niestety do tej pory jeszcze nie miałem okazji.
Jadąc dalej przez Alzację na południe w kierunku Mulhouse byłem oczarowany krajobrazem. Po mojej prawej stronie wznosiły się łagodnie Góry Wogezy, ale to co było u ich podnóża najbardziej przyciągało moją uwagę. Zachwyciły mnie rządki winorośli w winnicach pnących się czasem łagodnie, a czasem bardziej stromo w górę w kierunku zalesionych wierzchołków Wogezów. Krajobraz był tak piękny, że po prostu musiałem się mu przyjrzeć z bliska i zjechałem z autostrady na chybił trafił do najbliższego małego miasteczka lub po prostu większej wioski.
Zjechałem na wąską drogę i tak jechałem poprzez wioski i winnice. Zatrzymałem się przy poboczu – było pusto a przede mną winnice. Podszedłem do winorośli i podziwiałem już prawie dojrzałe grona, jak mi się wydawało, Rieslinga, bo to najsłynniejsze grono z tych rejonów. Było tu tak pięknie i pusto, że pomyślałem, że to wspaniałe miejsce na piknik. A że zbliżało się już wczesne popołudnie i czas na spóżniony lunch, szybko podjąłem decyzję, że za późno już na i jazda tam za wszelką cenę nie miałaby sensu.
Postanowiłem pozostawić Beaune na przyszłość i zamiast tego po prostu poczuć choć troszkę klimat Alzacji. Dojechałem do najbliżej wioski i znalazłem małe bistro na lunch gdzie znalazłem co nieco wegetariańskiego (choć moją subiektywną obserwacją była, że raczej niełatwo znaleźć tu bezmięsne potrawy). A potem odwiedziłem najbliższą winiarnię Domaine Huber & Bléger w dużej wiosce/małym miasteczku Saint-Hippolyte. W winiarni nie było nikogo. Wszedłem do przyległego budynku i bardzo miło powitał mnie współwłaściciel winiarni. Mówił dobrze po angielsku co było miłym akcentem bo ja ani be ani me po francusku i zaprosił do degustacji win. Były wspaniałe i sączyłem na tarasie lampkę Rieslingu spogladając na ślicznie utrzymaną wioskę i winnice w oddali. Aż nie chciało mi się stamtąd ruszyć. Ale za poradą właściciela winiarni udałem się nieco dalej do miasta Colmar.
Zanim pożegnałem się w winiarni właściciel powiedział mi, że Colmar to prawdziwy klejnot Alzacji. Bez wątpienia miał rację. To kilkudziesięczotysięczne miasto jest prawdziwą perłą. Pięknie utrzymane i ukwiecone tętniło życiem w słoneczne, ciepłe, wrześniowe popłudnie.
Wiele spacerujacych par i rodzin po centrum miasta zamkniętego dla ruchu kołowego. Jak wielu innych i ja przysiadłem w ogródku kawiarni i pijąc kawę spoglądałem na spacerujących ludzi. Wszędzie wokół rozbrzmiewał język francuski, czasem niemiecki turystów zza Renu, a od czasu do czasu i angielski z brytyjskim ale i amerykańskim akcentem. Patrząc na architekturę budynków i rozkład ulic czuło się pogranicze kultur francuskiej i niemieckiej. Colmar jak cała Alzacja przez ostatnie 150 lat była terenem wojen pomiędzy Francją i Niemcami, ale teraz żyje w pokoju i dostatku.
Znając co nieco historię wiedziałem, że wiele tysięcy żołnierzy Wolnej Francji Generała De Gaulla i żołnierzy Szóstej Armii Stanów Zjednoczonych poległo tu w okolicach Colmar w zimie 1945 wyzwalając Alzację spod okupacji niemieckiej. To był ciężki bój i wymagał wielu ofiar Aliantów, choć to nieco zapomniana bitwa w cieniu Bitwy w Ardenach. Ale teraz spogladając na to pięknie zachowane i ślicznie zadbane miasto widać jak pięknie trwa w pokoju. Pora była na mnie wracać do Frankfurtu nad Menem gdzie dotarłem przed północą. Kiedy następnego dnia samolot do Stanów startował miałem piękny widok na południe wzdłuż Renu w kierunku Wogezów.
Foto główne: Victor Bouton z serwisu Unsplash
0 Odpowiedzi
Wspomnienia z Alzacji powróciły 🙂 świetny post!
Az oko mi sie zalzawilo 🙂 naprawde doceniam to gdzie mieszkam! Piekna historia!!! Az wina sie zachcialo 🙂 na szczescie wieczorne apero juz niedlugo 😉 Panie Piotrze zycze jeszcze wielu takich przypadkow z Alzacja w roli glownej 😀 Pozdrawiam z Mulhouse! 🙂