Dopadło mnie na pierwszym roku studiów. Przekonanie, że tuż po obronie, wraz z dyplomem, wydadzą mi nowy paszport, zmienią imię na Agnès (albo, z braku laku, chociaż na Gwendoline) i dokonają szybkiej neutralizacji. Będę mówić jak native i jak native żyć. Przez lata żyłam obietnicą, której nikt mi nie złożył (a na pewno nie panie z dziekanatu, które nigdy niczego nie obiecują): że będę najbardziej francuska ze wszystkich Polek. Mój wyjazd do Francji nie miał być więc przeprowadzką – miał być powrotem na ziemię obiecaną.
Wyparcie
W Tuluzie szybko przeszłam do formowania nowych nawyków. O starych lubiłam myśleć jako o swoich naleciałościach. Na śniadanie, zamiast kanapki i jajecznicy, koniecznie wizyta w lokalnej piekarni i zjedzony na szybko croissant. Za serce od teraz chwytać miała chanson française, a nie polska poezja śpiewana. Jeśli śmiać się z memów, to nie z tych o Andrzeju, tylko o francuskiej polityce. Okazało się jednak, że mnie oszukano. Mimo heroicznych wysiłków wkładanych w wyplewianie z siebie polskości, proces neutralizacji najwyraźniej nie został dokończony, bo odkryłam, że zostało we mnie coś jeszcze.
Ten mityczny un petit accent.
Reklamacji nie uwzględniono, bo papier, który zdobyłam, nie dawał mi żadnej gwarancji.
Smutek
Un petit accent. To, że nagle odkryłam, że go mam, to niedopowiedzenie. Odkrywałam go stopniowo i regularnie, w losowych sytuacjach. W pralni, gdzie, niezauważona, chciałam po prostu odebrać stertę swoich gaci. Na imprezie, na którą przyszłam, żeby poznać ludzi, którzy zobaczą we mnie kogoś więcej niż emigrantkę. W urzędzie, donosząc kolejne dokumenty, których wymagano, by dalej wypłacać mi CAF.
Pytanie-konstatacja. Dorzucane niby mimochodem, dla osłody, zawsze zostawiało w gardle gorzki posmak. Komplement, po którym – nie wiedzieć czemu – człowiek automatycznie zaciskał pięści.
Potem, asekuracyjnie, w poczuciu przegranej, zaczęłam przyznawać już na wstępie, że nie jestem stąd. W taki sposób mogłam przynajmniej pokazać, że jestem tego świadoma. „Tak, słyszę”. – padało w odpowiedzi. Demaskowano mnie. Miałam być najbardziej francuska z Polek, a nie byłam nawet najbardziej polska z Francuzek. Byłam po prostu polska.
Złość i targowanie się
Kolejnym etapem żałoby po niespełnionym marzeniu o zostaniu nativem była podsycana złością żądza targowania się. Nie urodziłaś się we Francji? Nigdy wcześniej we Francji nie mieszkałaś? Twój aparat mowy nie jest wykształcony tak, żeby pewne dźwięki były dla ciebie naturalne, bo języka zaczęłaś uczyć się w wieku szesnastu lat? To nieważne, bo jeśli będziesz pracować wystarczająco ciężko, to w końcu oszukasz przeznaczenie i przechytrzysz los.
Na śniadanie nie jadłam już ani jajecznicy, ani croissanta, bo wszystko stawało się pożywką dla perfekcjonizmu i syndromu oszusta. Na zgliszczach po wyplewionej polskości wykiełkowało poczucie, że toczę krucjatę przeciwko Francuzom polującym na mityczne petits accents.
Już nikt się nie domyśli. Będę szlifować swój francuski z taką wytrwałością, że od teraz to JA będę poprawiać ICH. Sama przeciwko światu. „Sama! sama! sama! Ważna mi dama!”. Brzmi dziecinnie, prawda? Mam wrażenie, że w każdym z nas drzemie rozkapryszone emigracyjne dziecko i budzi się, gdy jego potrzeby nie są zaspokojone.
Czasem się udawało. Jakaż byłam dumna, gdy po dłuższej rozmowie ktoś przyznawał, że nie wychwycił u mnie żadnego akcentu. Niestety upadek z tak wysokiego konia bolał jeszcze bardziej, gdy innemu łowcy udawało się później złapać mnie we wynki jak przerażone zwierzę. Żyłam, podejrzliwa i wroga, na łasce tego, czy ktoś uzna mnie za wystarczająco swoją.
Akceptacja
Długo zajęło mi zaakceptowanie, że bardziej niż byciem ich wolę skupić się na byciu sobą. Rzeczy, które pogardliwie określałam naleciałościami, były tak naprawdę cząstkami mojej tożsamości. Cechami mojego charakteru, moimi przyzwyczajeniami i wypadkową tego, co przeżyłam oraz tego, kim jestem. W końcu uświadomiłam sobie, że wyjazd do innego kraju to nie proces lobotomii, po którym zapominasz o całym swoim językowo-kulturowym kapitale.
Fast forward do końcówki roku 2023. Moja poznana w Tuluzie koleżanka, pisarka i poetka, wydaje tomik wierszy z okazji swoich 25. urodzin, w którym poświęca mi jeden z utworów. Byłam bardzo zdziwiona (to eufemizm), gdy okazało się, że mimo pięciu lat naszej znajomości, można by go podsumować w następujący sposób (tak, zgadliście): typiara jest z Polski i ma un petit accent. Na początku poczułam znajome ukłucie – niczym doktor Bruce Banner zamieniający się w Hulka.
Wiem, że moim Hulkiem już zawsze będzie rozkapryszone emigracyjne dziecko. Ale dziś wiem już także, że nauka języka to nie proces stawania się nativem – tylko proces stawania się sobą. I będę w tym procesie do końca życia, nawet (a nawet zwłaszcza?) jako romanistka.
Ale zaraz, zaraz… czy jest coś w złego w tym, że chcę mówić jak native?
Nie, nie ma w tym niczego złego i powiedziałabym nawet, że to absolutnie normalne i społecznie uwarunkowane. Jako zwierzęta stadne odczuwamy silną potrzebę życia w grupie i bycia przez nią akceptowanymi. Pytania-konstatacje o naszych petits accents mogą sprawić, że podświadomość zrozumie je jako następujący komunikat: „Zdemaskowano cię jako intruza o cechach niepasujących do reszty członków naszej grupy i dlatego zostaniesz z niej wykluczony”. Wyobrażenie nieuchronnego wygnania rodzi w nas strach i potrzebę odsunięcia się od grupy zanim to grupa odsunie się od nas. W rezultacie gettoizacja i wyuczona bezradność to problemy, z którymi boryka się wiele emigranckich społeczności.
Prawda jest jednak taka, że zdecydowanie możemy być szczęśliwie zasymilowanymi członkami danej grupy nawet z naszymi petits accents. Ba, jeśli tylko chcemy, to możemy nawet nauczyć się mówić bardziej jak native bez nakładania na siebie ciężaru i konieczności stawania się nativem. Tylko jak to zrobić?
Moc stawiania sobie odpowiednich pytań i shadowing, a zamiast pracy nad akcentem – praca nad akcentowaniem i intonacją
Po pierwsze: obejrzyj ten krótki, acz wspaniały filmik Petry z Libanu. Opowiada w nim o swoim akcencie i o tym, jaką ma z nim relację. Pokazuję ten filmik wszystkim moim uczniom, bo oprócz walorów terapeutycznych można przy okazji poćwiczyć rozumienie ze słuchu;). Perspektywa Petry bardzo przypomina mi perspektywę Izy: podczas jednej z naszych rozmów powiedziała mi ostatnio, że pytania Francuzów o mityczny petit accent z góry interpretuje jako coś pozytywnego. W końcu ktoś wykazuje zainteresowanie naszym pochodzeniem, które bezsprzecznie stanowi o dużej części naszej tożsamości – a to bardzo ważna sprawa!
Po drugie: zamiast pielęgnowania w sobie poczucia, że musisz stać się kimś innym, spróbuj zadawać sobie odpowiednie pytania, żeby w obcym języku… stać się bardziej sobą. Jak chcę brzmieć? Jakie cechy mojego charakteru chciałabym uwypuklić? Może znajdę swoje ulubione powiedzonka, które, krok po kroku, złożą się później na mój językowy styl? Które życiowe sytuacje wymagają większych językowych kompetencji tak, abym mogła poczuć się bardziej sobą? Jak po francusku mogę opowiadać o swoim pochodzeniu i tożsamości tak, żeby Francuzi mogli zrozumieć, kim naprawdę jestem?
Po trzecie: zapoznaj się z metodą shadowingu. To niemalże aktorska metoda polegająca na kopiowaniu stylu wypowiedzi danej osoby. Po prostu włącz vloga swojej ulubionej youtuberki, wiadomości na kanale TV5 lub losowy odcinek francuskiego Dlaczego ja? (tytuł to Le Jour où tout a basculé, thank me later!) i… małpuj. Daj się ponieść intonacji i temu, w jaki sposób dana osoba akcentuje oraz wypowiada dane słowa. Dzięki temu możesz przenieść swój językowy środek ciężkości z akcentu na akcentowanie i intonację, które w języku francuskim są ogromnie ważne. Dzięki temu poczujesz, że brzmisz bardziej naturalnie, wzrośnie twoja pewność siebie, a Francuzom łatwiej będzie cię zrozumieć. Osobom, które chciałyby ten temat zgłębić, serdecznie polecam filologicznego Świętego Graala – podręcznik Phonetique Progressive du français ;).
I po czwarte, być może najważniejsze: pamiętaj, że „a foreign accent is a sign of bravery” (Amy Chua). Dlatego pozwól sobie na to, żeby akcent mieć i bądź z niego dumna. Bo (tak!) to właśnie z tym akcentem funkcjonujesz w obcym kraju, pracujesz, nawiązujesz nowe znajomości, podróżujesz i robisz inne wspaniałe rzeczy, o których nawet nie mam pojęcia. To może być un petit accent dla ludzkości, ale zdecydowanie un grand accent dla człowieka ;).
Jeśli tylko macie taką ochotę, podzielcie się swoją akcentową historią. Czy wasze rozkapryszone emigracyjne dziecko ma się dobrze? I jak zaspakajacie jego potrzeby? 😉
Agnieszka Czupryniak: neurolanguage coach®, romanistka, tłumaczka i edukatorka z ponad siedmioletnim doświadczeniem. Założycielka marki osobistej Żelipapą.
Ruszyły zapisy na pilotażową (BEZPŁATNĄ) edycję Bonjour Les Formalités nowego kursu online dla emigrantek!
Niektórzy powiedzą, że francuska administracja jest „ciężka i skomplikowana”, a niektórzy skwitują, że „nielogiczna i pełna absurdów”. Tak, czy inaczej, rządzą tu reguły, z którymi się wcześniej nie spotykaliśmy i wielu rzeczy trzeba się nauczyć, aby załatwić swoje sprawy.
Kurs Bonjour Les Formalités poprowadzi Cię w tematach CAF, France Travail, czyli dawnego Pôle Emploi, francuskiej bankowości oraz wynajmu mieszkania we Francji.
- 4-tyg kurs online
- Zaczynamy 4go marca
- Pilotażowa edycja ZA FREE
ZAPISZ SIĘ LUB UDOSTĘPNIJ ZNAJOMYM