Były takie czasy, kiedy potrafiłam przetrwać trzy dni zwiedzania o kupionym w biegu pączku i mleku czekoladowym w kartonie. Tak było z Barceloną na przykład. Z czasem (z wiekiem?) zaczynam jednak coraz częściej doceniać przyjemności podniebienia i przygotowanie podróży rozszerzyło się o poszukiwanie rekomendowanych adresów restauracji, kawiarni i przyjemnych knajpek. Tak też było w przypadku naszej (mojej i męża) ostatniej majówki w Paryżu. Listą upatrzonych kawiarni dzieliłam się z Wami na blogu TU, a jeśli chcecie przeczytać, co zwiedziliśmy w czasie naszego urlopu, zapraszam Was na poprzedni tekst.
Dziś znowu Paryż i druga część zwiedzania. Recenzja restauracji, kawiarni i … księgarni, które udało nam się odwiedzić. Wszystkie adresy i linki do ich stron internetowych znajdziecie na wspomnianej kawiarnianej liście.
Restauracja L’as du fallafel
Po pierwsze obiad. W dzielnicy Le Marais wybraliśmy się do L’as du fallafel. Izraelskie resto, o którym kilkakrotnie zdarzyło mi się czytać bardzo pozytywne recenzje.
Najpierw musieliśmy odczekać w kolejce jak do Louvre’u i mąż nadal miał wątpliwości, czy na pewno warto stać. Gdy jednak dostaliśmy talerze, ja z humusem i tytułowym falafelem, a mąż poszedł w mięsa, musieliśmy przyznać, że w hiper entuzjastycznych opiniach nie było ani trochę przesady. Wielkim plusem byli również przemili kelnerzy, którzy zaimponowali nam sprawnością, z jaką radzą sobie z niewiarygodnym tłumem, który przychodzi do nich na jedzenie. Kropka nad i – w odległości pięciu metrów znajdują się jeszcze trzy knajpy z bliskowschodnią kuchnią, ale świecą pustkami w tym samym czasie, gdy u L’as du falafel rośnie kolejka.
Kawiarnia La caféothèque
Po drugie kawa. Oprócz stereotypowych kawiarni z tarasem na chodniku i wiklinowymi krzesłami, w Paryżu rośnie nowy kawiarniany świat. Fala świeżych miejscówek, hiper przyjemnych, stylowych miejsc. Poczułam się, jak w Warszawie.. a tego mi we Francji czasem brakuje. Ale do rzeczy.
Po zwiedzaniu Notre-Dame już mieliśmy zatrzymać się w café na przeciwko katedry. Będę miła i nie powiem, o jakie miejsce chodzi. Środek dnia, ale w środku nikogo poza dwoma Azjatkami, które kaleczą francuski i podają menu z espresso za 5 euro. Do tego kartą kredytową można płacić dopiero od 15 euro. Mąż chciał być uprzejmy i mimo wszystko pić tam kawę, ale głośno wyraziłam sprzeciw. Właśnie wtedy moja lista z kawiarniami najbardziej się przydała. Trafiliśmy dzięki niej do La caféothèque.
Od samych drzwi uderzył nas mocny i aromatyczny zapach kawy. Dobra muzyka (wreszcie! z całą sympatią do paryskich hitów na akordeon), przesympatyczna obsługa, przytulne wnętrze, studencka atmosfera. No i to, co najważniejsze, fantastyczna kawa i sernik, przy którym rozpłynęłam się do reszty. Z menu wybraliśmy degustację kawy (mieszkanie w Alzacji przyzwyczaiło mnie do degustowania win i nie spodziewałam się, że Paryż zaprosi mnie na małą czarną). Trzy espresso z ziaren z Kolumbii, Brazylii i Dominikany były najlepszymi, jakie kiedykolwiek piłam. Posiedzieliśmy chyba z godzinę, jak nie więcej. Co mi się jeszcze podobało? Mini wystawa obrazów na ścianach i spora półka z książkami i albumami zdjęć z Ameryki Południowej.
Ksiegarnia Shakespeare & Company
Po trzecie książka. Przez pewien czas regularnie trafiałam w necie na zdjęcia paryskiej księgarni Shakespeare & Company i miejsce zwyczajnie mnie zauroczyło. Postanowiłam, że muszę się tam wybrać, jak tylko będzie okazja.
Okazja została natychmiast wykorzystana, a Shakespeare & Company będę od teraz polecać z całym przekonaniem. Cudne miejsce, którym bibliofile bez wyjątku będą zachwyceni! Morze książek upchanych na półkach od góry do dołu, na dwóch piętrach księgarni. W zasadzie drugie piętro przeznaczone jest na czytelnię, gdzie wszyscy rozmawiają nabożnym szeptem, żeby sobie nawzajem nie przeszkadzać.
Należy jeszcze wspomnieć, że księgarnia jest anglojęzyczna i podejrzewam, że poza ambasadą Wielkiej Brytanii to jedyne miejsce w Paryżu, gdzie można usłyszeć rasowy brytyjski. Dostrzegam jednak tą piękną tendencję, że coraz więcej Francuzów zgadza się, że chciał, nie chciał, angielski trzeba znać.
0 Odpowiedzi
Nawiązując do Twojego poprzedniego paryskiego artykułu- ja akurat do Notre-Dame weszłam za pierwszym razem, ale „czaiłam się” z innymi miejscami, również trochę z uwagi na strach przed utknięciem w kolejce. Na swoją kolej czekał u mnie i Luwr, i Sainte-Chapelle (zwiedzałam za to potem z przewodnikiem i było mega ciekawie!), i szekspirowska księgarnia też. Bardzo mi się w tych wszystkich miejscach podobało, u Szekspira atmosfera naprawdę niezwykła! 🙂 Falafela też próbowałam w tym słynnym miejscu i mi smakował, a lista kawiarni w Paryżu to bardzo przydatna rzecz- alternatywa dla kiepskiego espresso prawie w cenie kieliszka szampana (w innych częściach Francji) zawsze mile widziana. 😉 Dzięki za paryską relację, serdecznie pozdrawiam!
Przechodziłam przed Sainte-Chapelle, ale oczywiście trochę zniechęciła mnie kolejka 🙂 Zostawiam ją sobie na jeden z następnych razów 🙂 Pozdrowienia!
Bardzo polecam, naprawdę warto! 🙂