Czy ktoś z Was nie był jeszcze w Alzacji? Po lekturze dzisiejszego postu na pewno nabierzcie ochoty na choćby krótką wycieczkę do Francji. Tekst jest kontynuacją blogowej serii „Alzacja polskimi oczami”, w której o Alzacji opowiadają polscy blogerzy, którzy mieszkają w regionie lub znają go z turystycznych wojaży.
Autorka dzisiejszego artykułu, Ola z bloga Alessa.in pisze o sobie tak: „Marzycielka i perfekcjonistka. Niecierpliwa, wiecznie niespełniona, szalona, pewna siebie. Miałam być łowcą dinozaurów, a zostałam architektem z psychologią w małym palcu. Trochę dziennikarka z zamiłowania, trochę psycholożka z chęci niesienia pomocy. Emigrantka, która nie boi się o tym pisać. I estetka stawiająca jakość nad ilością, bo przecież „Less is More”. Nie rozstaję się z pędzlami i aparatem, przykleiło się cholerstwo na dobre. Czytam często, poznaję wszystko, tworzę nieustannie. Kocham swoje życie. To codzienne „tu i teraz”. Jestem szczęśliwą żoną swojego szczęśliwego Męża. I lubię czekoladę. O!”
Gorąco zapraszam na uroczy i niemal poetycki obraz mojego ulubionego regionu Francji.
Ola z Alessa.in o Alzacji:
Francja urzeka mnie nie od dziś. Tak właśnie powinnam zacząć tą notkę. Język się pląta, myśli głupieją naiwnie. Słysząc słowo „Francja” wypowiadane do siebie, sama przyśpieszam rytm bicia mego serca. Większość poranków z pięknym wschodem słońca, zamiast kojarzyć mi się z naszą polską ojczyzną, przybiera gdzieś w myślach ciężkiego ducha zatłoczonego miasta, z nijakim cieniem wieży gdzieś w [niedalekiej przecież] oddali. Tak. Paryż we mnie siedzi. Tak głęboko, że już pewnie się go nie pozbędę. Wiem, wiem. Francja to nie tylko Paryż. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. To także piękna Prowansja, za którą wzdycham i marzę, czując w powietrzu lawendę. To cudna Normandia, pełna swoich najskrytszych skarbów, droższych niż złoto Szwajcarii. I w końcu Lazurowe Wybrzeże, które wręcz ciągnie do siebie jakąś nieznaną mi siłą, jakbym była po kilku kolejnych prochach. Albo proszkach. Zwał, jak zwał. Francja to przecież sery, których trzeba spróbować. To wina, których nie sposób nie testować. To język, za którego pięknem brzmienia się po prostu tęskni.
Każdy z nas zna te tereny. Jeśli nie z widzenia, to z pewnością ze słyszenia. Każdy, kto Francją choć trochę się kiedyś interesował. Ale wielu nie zdaje sobie sprawy, że jest jeszcze jeden, niezwykły jak pozostałe, a może nawet bardziej, teren we Francji, który odwiedzić trzeba. No trzeba i już. Nie ma innego wyjścia. Pełen zieleni, wina i…. wpływów niemieckich.
Tak, dziś wybieramy się do Alzacji – rejonu magicznego bardziej od samego Dzwoneczka [wiecie, który to, nie?]. Mimo, że może Piotrusia Pana tam nie znajdziemy, nie wyjedziemy stąd zawiedzeni. Ten rejon jest tak wyjątkowy, jak wyjątkowo niezwykłe są możliwości wygrania w lotto 😉
Alzacja skusiła mnie przypadkowo. Bywając we Francji swego czasu częściej niż teraz [ach, te geny!], odwiedzałam wspomniane wyżej tereny z palcem w no… oku, żeby nie powiedzieć brzydziej. Te same kierunki, niezmieniona trasa i pewność, że tam właśnie spędzę taki urlop o jakim myślę. Nadszedł jednak czas, kiedy rodzinne korzenie lekko popuściły, i niewiele się zastanawiając, a będąc ówcześnie, praktycznie jedną nogą po stronie Napoleona, a drugą po stronie… Ottona, postanowiłam zwiedzić to, co najmniej interesujące przecież jest, bo tak zaraz pod nosem. O matko! Przepadłam. Zieleń. Winiarnie. Cisza. Spokój. Cudowna, nie – fantastyczna wręcz, architektura połączona z dwóch dominujących kierunków – francuskiego i niemieckiego. Dostałam wszystko jak na tacy. A w gratisie? Cudne wspomnienia.
Rozpływać nad Alzacją mogę się godzinami. Ale chcę, byście wiedzieli, że drugiego takiego rejonu w dzisiejszej Francji nie znajdziecie. To miejsce, gdzie mieszają się zupełnie oba kraje. Gdzie dwa różne, silne zresztą, wpływy przeplatają się wzajemnie walcząc o dominację. Gdzie ludność jest jakaś taka zupełnie inna. Niby to francuska, a jednak jakby trochę niemiecka. Wrażenia są niesamowite. I każdy je chłonie, bez wyjątku 🙂
Dajcie się więc ponieść temu miejscu! Bez najmniejszej kropli przesady, mogę stwierdzić, że znajdzie się w Alzacji coś, co was urzeknie, co zapadnie w pamięć, co będzie fantastycznym wspomnieniem. Zakochajcie się jak ja, w Petite France i Małej Wenecji, oraz wszędzie obecnych bocianach. Poczujcie zapach wina wymieszanego z cudowną historią tego regionu. Odwiedźcie otoczone murami Riquewihr. Rozsmakujcie się w tej wyjątkowej wersji francuskiej kuchni, która chyba z tą typowo francuską niewiele ma jednak wspólnego. A na koniec, usiądźcie na trawniku, z butelką Rieslinga obserwując zachód słońca, i zachwycajcie się tą chwilą.
Bo Francja urzeka nie od dziś.
Nie tylko mnie.
0 Odpowiedzi
Toś mi posypała komplementami, dziewczyno! Pozdrawiam ciepło Was obie! (Vive la France! 😉 )
Ogromnie dziękuję za możliwość udziału w tej serii wpisów 🙂
Zastanawiam się jednak, apropos komentarza, który się pojawił, czy zamiast pisać o swoich odczuciach, które niesie serce, gdy ledwie pomyśli o Francji, nie powinnam przypadkiem pisać o faktach wyprzedzających fakty, jak zrobiły to inne autorki. Nie czytałam specjalnie poprzednich wpisów, by się nie sugerować, by powstał mój obraz. Jak widać niesłusznie, bo ten mój obraz jest rozmyty jak mgła nad winnicami Alzacji,wprowadza nastrój ale nie zdradza sekretów, a wychodzi na to, że ludzie oczekują konkretów. No cóż. Szkoda, że został tak odebrany, choć oczywiście mógł, przez porównanie z pozostałymi.
Mimo wszystko tekst jest mój, nie czyjś. I ja tak właśnie widzę Alzację. To magiczne miejsce, które warto czasem ubrać w mało konkretne słowa 🙂
Ola, jeszcze raz dziękuję Ci za tekst. To, co zachwyca mnie w serii tekstów o Alzacji to właśnie różnorodność! Niektórzy piszą przewodniki, a inni malują obrazy – Twój jest bardzo ciepły i naładowany emocjami. Myślę, że niejednej osobie zapadł w serce. Pozdrowienia!
Czasami o Francji pisze się rozprawki, a czasem wiersze 🙂 Tak to widzę 🙂
PS. Mam wymagających czytelników! To lubię!