Pamiętam, jak dziś. Gdy po raz pierwszy ogłosiłam rodzinie i znajomym, że przeprowadzam się do Alzacji, parę osób z podejrzliwą miną pytało mnie „Ale nie miałaś przypadkiem jechać do Francji?” Podobne reakcje zalicza wspominanie o Strasbourgu i często pierwszym skojarzeniem są Niemcy, a nie kraj nad Sekwaną. Gdzie jest Alzacja w takim razie?
Sobotni blogowy cykl artykułów Alzacja polskimi oczami to teksty pisane przez polskich blogerów, w których opowiadają o swoich wrażeniach lub wspomnieniach związanych z Alzacją. Dzisiejsza odsłona należy do Mai, bardzo sympatycznej Łodzianki i autorki bloga C’est la vie mon chéri, Udało nam się spotkać któregoś dnia na kawę i odkryłam między innymi jej miłość do przytulnych kawiarni. Ten wątek pojawi się również w jej alzackiej opowieści, historii o mocno osobistym odcieniu. Gdy czytałam ten artykuł po raz pierwszy, miałam wrażenie, że siedzimy z Mają właśnie w jakiejś przyjemnej knajpie, a ona opowiada mi o mieszkaniu w Miluzie i jak to z tą Alzacją tak naprawdę było.
Maja z bloga C’est la vie mon chéri:
Zanim ja i mój mąż pojawiliśmy się w Alzacji, odkrywaliśmy inny piękny region Francji, Nord Pas de Calais, jakże różny od tego, w którym teraz mieszkamy. Prawie wszystko toczyło się w naszym życiu jak w filmie Danny’ego Boon’a „Bienvenue chez les Ch’tis” (polski tytuł to „Jeszcze dalej niż północ”). No, może z tą różnicą, że nie maczałam kanapki z tamtejszym śmierdzącym serem maroilles w zbożowej kawie. Sam ser akurat uwielbiam i polecam Wam fantastyczny przepis na flamisze z serem marła (tak wymawiamy jego nazwę), jeśli jakimś cudem macie go pod ręką.
Życie na północy jest bajeczne, ale i ciężkie. Nadal mamy tam przyjaciół i rodzinę i to dzięki nim wracamy tam, jak tylko czas na to pozwala, i już nie płaczemy z tęsknoty… Tak, tak, to prawda co mówią. Jeśli ktoś przyjechał kiedykolwiek w te strony, to płacze dwa razy. Pierwszy raz po przyjeździe z rozpaczy, że przyjdzie mu żyć tam, gdzie morze, wiatr i wilgoć… I drugi kiedy wyjeżdża i musi się rozstać z pięknem tego regionu i z ludźmi, którzy są tak serdeczni i gościnni, że polska gościnność wydaje się nagle przereklamowana…
Aj, ale ja tu o północy Francji wodę leję, a przecież miałam opowiadać o Alzacji… No tak.. I tak jak w tytule stoi, kiedy pojawiła się propozycja przeprowadzki do innego regionu, to najpierw usiadłam do komputera i wyszukałam w wyszukiwarce gdzie ta Alzacja w ogóle jest. Wszyscy z łatwością potrafią wskazać na mapie Lazurowe Wybrzeże, Bretanię, czy choćby kojarzą zamki nad Loarą, znają lawendowe pola Prowansji i wiedzą też co to jest Bordeaux, a raczej znają wina, które stamtąd pochodzą, o Paryżu nawet nie wspominając. Ale z Alzacją jest problem. Czyż nie?
Nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdy nie potrafiłam zidentyfikować jej z częścią Francji i czytając w Internecie o historii tego regionu zrozumiałam, że w sumie nic dziwnego…
Cieszę się, że powstał ten przeciekawy cykl o regionie, w którym mieszkam już od ponad 5 lat. Po tym czasie muszę przyznać, że pokochałam tą Alzację. Za co? Hm, chyba za to, że czuję się tu po prostu dobrze, zapuściłam tu korzenie. Mam przyjaciół, znajomych i większe chęci na życie niż na północy. W Miluzie zaczęłam znów żyć pełną piersią…
Tak, śmiało mogę powiedzieć, że Miluza to jest już moje miasto, gdzie czuję się jak u siebie i trochę jak w Łodzi, z której pochodzę. Łódź to miasto pubów, gdzie wre studenckie życie, gdzie życie kawiarniano – knajpiane kwitnie i młodość ma swoje prawa 🙂 Uwielbiam, gdy słychać gwar na ulicach, ale i z łatwością człowiek znajdzie swój zakątek, który wcale nie jest na peryferiach miasta. Przechadzając się główną ulicą Miluzy rue de Sauvage mam czasem wrażenie, że to fragment łódzkiej Piotrkowskiej ze sklepami znanych marek i popularnymi sieciówkami, cukierniami i kawiarenkami. A w samiuśkim centrum, przy galerii Porte Jeune i charakterystycznym wieżowcem w kształcie trójkąta to i nawet tramwaje przystają! 🙂 Wprawdzie linii jest niewiele bo 1, 2, 3 i Tram-Train (taki tramwajo – pociąg), ale komunikacja miejska działa sprawnie i została całkiem niezłe zorganizowana.
A miluzowy drapacz chmur swoją architekturę zawdzięcza sąsiadom zza miedzy, czyli Niemcom i Szwajcarii. La Tour d’Europe, czyli Wieża Europy jest symbolem odwiecznej przyjaźni i współpracy pomiędzy tymi krajami a Francją. Na szczycie wieży jest restauracja. Wprawdzie jeszcze w niej nie byłam, i nie dlatego, że za wysoko, ale po prostu jeszcze nie na moją kieszeń, ale kiedyś, kto wie.. Z chęcią do niej się przejdę, bo widok na miasto i okolice jest obłędny. Wiem, co widziałam na zdjęciach 🙂
To jest ta nowoczesna, ale nie przytłaczająca część Miluzy. Kumuluję się tu ruch całego miasta i w zasadzie każdy czuje się anonimowo. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, czy nie wpadnie się na swojego znajomego, bo przecież każdy praktycznie raz dziennie wpada do centrum. Potem to już tylko krok od Starego Miasta, a jak już się tam jest, to nie można przecież ot tak, pójść przed siebie. Trzeba koniecznie napić się kawy, a w południe, bądź bliżej wieczora wychylić kieliszek chłodnego białego wina, czy piwa. Oczywiście najlepiej alzackiego!! 🙂
Na starym mieście mam kilka ulubionych miejscówek, gdzie latem spotykamy się na wieczornym apéro z naszymi przyjaciółmi. Jest to Place de la Réunion, ten nad którym góruje poważna katedra St-Etienne i to na tym placu w grudniowe wieczory gromadzi się największa liczba ludności na metr kwadratowy miasta 🙂 Wszystko dzięki świecącemu i błyszczącemu kiermaszowi bożonarodzeniowemu, czyli Marché de Nöel – magiczna jest wówczas cała Alzacja, niczym z bajki.. Pachnie cynamonem i grzanym winem, ech.. Mogłabym Wam godzinami prezentować zdjęcia i opowiadać z wypiekami na twarzy. Zimowy czas w Alzacji wymagałby oddzielnego cyklu 🙂 Najlepiej przyjedźcie sami i poczujcie tą atmosferę!! Tak naprawdę to dopiero mieszkając w tym regionie poczułam Magię Świąt i mimo tego, że w Polsce mam całą rodzinę, to uważam, że Boże Narodzenie w Alzacji to najlepsze, co może się Wam w życiu przytrafić i tego Wam życzę ! 🙂
Natomiast gdy będziecie w Miluzie któregoś letniego wieczoru, to zajrzyjcie poza Place de la Réunion i przejdźcie się małymi uliczkami na Place de la Concorde. Niepozorne miejsce, które z mężem nazywamy je Trójkątem Bermudzkim. Cóż, jak się tam wpadnie, to się znika i ciężko się potem odnaleźć 🙂 To miejsce kilku knajpek, barów, gdzie wino szumi w głowie, a muzyka wlewa się do uszu i puls przyspiesza. A Ty Drogi Czytelniku możesz siedzieć przy jednym ze stolików na tarasie i poznać z łatwością innych, takich samych jak Ty, którzy lubią swoje życie..
Wiele mówi się o tym, że Alzatczycy są zamknięci w sobie i że prawdziwy Alzatczyk jest niemiły i uprzedzony do obcych. Na szczęście w Miluzie, ludzie, których znajdziecie są w większości otwarci i łaknący inności, takich którzy tą inność z łatwością akceptują. Myślę, że śmiało można mówić o Miluzie, że jest multikulti.. Tu dzieje się tak wiele, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Ktoś powie, że pewnie to przez alzackie wino! Hmm, nie wiem, może i tak, bo prawda jest taka, że od kiedy przyjechałam do Alzacji, to zaczęłam pić białe wino i poznawać wielu wspaniałych ludzi.. więc może coś w tym jest 🙂
Zatem, jeśli lubicie żyć i korzystać z życia, warto odwiedzić, ba, zamieszkać, w tej pięknej krainie nad Renem. Tam, gdzie winorośle dyktują pory roku i gdzie bociany zostają nawet na zimę, a życie smakuje inaczej, niż jesteście do tego przyzwyczajeni! Gdzie się po prostu chce być i nie ma się ochoty wyjeżdżać, bo w Alzacji po prostu wszystkim jest dobrze!
I nie słuchajcie tych, którzy mówią, że w Miluzie nic nie ma, bo na pewno powiedzieli to ci, którzy nigdy tu nie byli !! Bo Alzacja to nie tylko Strasbourg i Colmar – to też Mulhouse, miasto wielu twarzy. Prawie jak u Greya, ekscytujące, ale na pewno nie szare 🙂
No tak, ale czy ja odpowiedziałam Wam na tytułowe pytanie??
Chyba tak.. wiecie, Alzacja to wschód Francji. Szukajcie na mapie Mulhouse, a szybko je znajdziecie 🙂 A jak ją znajdziecie, to wpadajcie 🙂
A kiedy już zmęczycie się szumem miasta, pojedziemy odetchnąć na polach winorośli i tam skosztujemy wina, sera i pysznej kiełbaski od lokalnego producenta. Zwiedzimy też ruiny i zamki, popatrzymy na góry.. A jeśli będziecie chcieli, to zajrzymy do pobliskiej Bazylei czy Freiburga..
Tu jest co robić, tu człowiek czuje, że żyje. Tu człowiek zostaje i rozwija skrzydła.. jak te bociany 🙂
Tu można latać.. ja w to uwierzyłam, bo właśnie tu, w końcu coś drgnęło w moim życiu..
No ale jak może nie drgnąć, kiedy tyle dobra dookoła.. przekonajcie się sami 🙂
Zapraszam!!
Foto główne: Anna Dedo
0 Odpowiedzi
Rewelacyjny wpis, autorka pisze z taką lekkością pióra – przeczytałam jednym tchem – świetny przewodnik po mieście 🙂
Świetny wpis, widać że autorka ma talent do opowiadania o swoich przeżyciach. Bardzo mi się go miło czytało, na pewno chętnie przeczytam Jej bloga 🙂